sobota, 28 grudnia 2013

Bóg się w buszu rodzi

Urodzinowy prezent

Jestem w Afryce i Święta spędzam z rodziną. Nie z tą rodziną z Polski, także nie z tą z City of Hope.
22 grudnia, w moje urodziny dostaje najpiękniejszy prezent. O godzinie 9 rano, po 18 godzinach w zatłoczonym autokarze jestem w buszu.
Na przystanku czekają moje wolontariackie siostry i Marta (przyjaciel rodziny). Za nimi około 30-scioro dzieci z wioski, które rzucają się na mnie na powitanie.

Wigilijne szalestwo

24 grudnia przygotowujemy wigilijną kolację.
Przysłowie mowi "gdzie kucharek 6, tam nie ma co jeść". Nas jest 7, więc jedzenia nie brakuje. Prąd stroi sobie żarty. Działa jak mu humor przypisuje. Babeczki pieką się 2 godziny z przerwami w zasilaniu co kilka minut. Nie tracą na smaku, a nawet jeśli... każdy zakalec, czy nieudana próba wypieku jest powodem do degustacji. Po kilku miesiacach w Afryce niewiele trzeba, żeby ucieszyć nasze podniebienia.

Po całodniowym kucharzeniu siadamy do wigilijnego stołu.
Prąd postanowił, ze zrobi nam odpowiedni nastrój i wziął przerwę na kilka godzin. Świeczki oświetlają biały obrus, a na nim owoce naszej całodziennej pracy. Pierogi, barszcz, sałatki, ryba i sernik kuszą wyglądem i zapachem.
Kolacja jest polsko-zambijska. Oprócz wolontariuszy przy stole siedzi Ks. Czesiek, Ks. Gienek (gospodarze) i dwójka zambijskich wolontariuszy.

Po modlitwie, dzieleniu opłatkiem i jedzeniu, kolędujemy. Ksiadz Czesiek wyciaga akordeon i do uszu dochodzi melodia "Dzisiaj w Betlejem".
Z zaszklonymi oczyma wspominam minione Święta w Polsce.

Urodziny Jezusa

Po kolacji przechodzimy przez palmową alejkę, żeby znaleźć się w Kościele.
Przed wejściem stoją powbijane w piasek liście palmowe przyozdobione w papier toaletowy. Papier pierwszej jakości, biały i mięciutki. Parafianie musieli się wykosztować.
Wchodzę do Kościoła, a tam jeszcze więcej toaletowych ozdób. Dodatkowo cale prezbiterium w balonach i sempertynach.
..w końcu mamy urodziny.
Msza się zaczęła. Dziewczynki w białych sukniach tanecznym krokiem prowadzą Księdza do Ołtarza.
Wszystkiemu towarzyszy głośny radosny śpiew. Bębny wystukują rytm, tak że nie można ustać w miejscu. Każdy porusza się do muzyki.
W trakcie Mszy prąd wraca, co wywołuje dodatkowa fale radości.
Dzieci wystawiają jasełka. Nikomu nie przeszkadza, ze nie śpiewają w rytm dźwięków granych na akordeonie. Po wystepie otrzymują gromkie brawa.

Wychodzimy z Kościoła i na niebie rozbryzgują się kolorowe petardy. Małe czarne rączki przy każdym wybuchu wtulają się we mnie tak mocno, ze nie mogę oddychać. Zaraz po tym puszczają mnie i tańczą wykrzykując swoja radość.

Bóg rodzi sie w buszu. Rodzi się w biedzie, w głodzie, wśród dzieci z wydętymi brzuszkami. Rodzi się wśród papieru toaletowego. Rodzi się pomimo, ze 1/3 z uczestników Mszy jest pijana. Rodzi się w smrodzie i brudzie, żeby móc zmieniać Lufubu.

Czy pozwolisz zmienić Mu siebie?

piątek, 20 grudnia 2013

Nauczycielka misja

Misja uczy. Każdego dnia jest dla mnie wymagającą, ale skuteczną nauczycielką.

Uczy miłości.
Mały Kaleb podbiega pod mój dom, kopie,wali w drzwi. Podchodzę do nich, a On ucieka. Podbiega znowu i krzyczy “crazy volunteres!”.
Jakiś czas później Kaleb ze swoją młodszą siostrą przychodzi i mówi, że jest głodny. Mama wyjechała w południe i wróci jutro rano. Starszy brat nie potrafi gotować nshimy.
Idę do kuchni i gotuję kolację dla maluchów.

Uczy wybaczania.
Siostra od rana była w złym humorze. Czekałam, aż wybuchnie.
Podchodzę z drobnym pytaniem i lawina niezbyt przyjemnych słów wylewa się właśnie na mnie. Na drugi dzień podczas Mszy Świętej podajemy sobie “znak pokoju” i zaczynamy od nowa.

Udoskonala.
Nigdy nie byłam zbyt drobiazgowa.
“Gdyby było bez błędu to nie byłoby moje”- Śmiałam się, robiąc własnoręczne prezenty dla znajomych.
Ksiądz Krzysztof prosi nas o “zaprojektowanie” i wymalowanie wnętrza Kościoła. Niezdecydowanie, z wielkimi obawami odpowiadamy “tak”.
Maluje Krzyż i każdą najmniejszą kreskę poprawiam pięć razy. Staram się jak nigdy wcześniej, żeby ręka mi nie drgnęła. Jestem dumna ze swojego świątecznego prezentu dla Jezusa.

Uczy cierpliwości.
W Zambii czas ma średnie znaczenie. Właściwie to mogłyby nie istnieć.
Umawiasz się z kimś na 16:00, przychodzi o 17:00. Nie powie przepraszam, bo to nic takiego. Pokaz talentów ma się zacząć o 10:00. Do 15:00 nic się nie dzieje, koncertu jednak nie ma.
Mam sprawę do Siostry. Podchodzę i pytam, czy mogę zająć chwilę.
-poczekaj, już przychodzę.
Czekam w altance godzinę i Siostra się zjawia.

Uczy bezinteresowności.
Siedzę na lekcji. Przychodzi jeden z nauczycieli.
-Boli mnie głowa, mówi
-ok, tylko teraz mam lekcje. Podejdź do kliniki na przerwie, za 20 minut.
-bardzo mnie boli, potrzebuję teraz.
Wstaję więc i przemierzam dystans szkoła-klinika. Wracam z tabletką, a nauczyciela nie ma. Szukam w pobliskich klasach i nic. Tabletkę daję mu dopiero na przerwie, a nie dostaje w zamian ani “przepraszam”, ani “dziękuję”.
Nie przyjechałam tu po “przepraszam”, ani po “dziękuję”

Misja uczy mnie samej siebie. Pokazuje jak egoistyczna i pyszna potrafię być. Jak często myślę tylko o sobie.

Czy tylko misja uczy?

Twoja praca, Twoja rodzina, Twoi znajomi, Twoje studia są nauczycielami.
Tylko od Ciebie zależy, czy zechcesz być uczniem. Masz dwie opcje:

Możesz wydobywać z każdego spotkania z drugim człowiekiem szczebelki. Każdy szczebel, to stopień do nieba. Każdy szczebel to więcej miłości, radości, wiary, dokładności, czy cierpliwości.

Możesz również oskarżać i bluzgać. Denerwować się i przeklinać. Możesz dostrzegać co najgorsze u innych, pozostając cały czas niezadowolony. Możesz oszukiwać siebie, że jesteś lepszy, wartościowszy.

Wybieraj mądrze!

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Tata wie lepiej

Nie potrafię śpiewać.
Nie mam wykształcenia medycznego.
Nie znam dobrze języka.
Nie mam żadnych specjalnych talentów. Nie jestem nauczycielką angielskiego.
Nie jestem pedagogiem.

Co mogę dać dzieciom w Aftyce? Czego ja mam ich uczyć? Jak mogę pomóc na misji.

Takie myśli dręczyły mnie rok przed wyjazdem.
To prawda- nie mam nic.
Czyżby?? Zaraz, zaraz... mam Kogoś.
Mam Tatę, który daje mi tyle miłości, że nawet jak stoję nieruchomo to się przelewa.
Wylewa się, a dzieci podbiegają i chlupią się w Tatusiowej miłości.
Nieraz są trochę zawstydzone, zagubione, podbiegam wtedy i ...chlust.. Kubek miłości rozbryzguje się na maluchu.

Tata ze Swej miłości pomógł mi też odkryć moje umiejętności. Zakopane 2 metry pod moim “nie potrafię” leżały długie lata. Przypomniał mi moje doświadczenia, które zbierałam przez całe życie.
Przyszła misja, razem z Tatą odkopaliśmy. Teraz przydają się na każdą okazję.

Koncert kolęd. Biorę gitarę w rękę i gram.
Malowanie kościoła. Żółty tu, czerwony tam i już u Taty w domu przyjemniej.
Praca w klinice. W dużej mierze wydawanie witaminek, ale jak Jane wsadzi Josepha do płonącego śmietnika to zagryzam zęby i opatruję Jego spalone stópki.
Koszykówka w oratorium, biorę piłkę, dwutakt i kosz.
Bycie mamą. Przychodzi płacząca Florence ze skaleczoną stopą. Opatruję, przytulam i płacz zamienia się uśmiech.
Bycie księgową. Chwila moment i rachunki sprzed 15 lat leżą ułożone datami.
Lekcje tańca. Kilka tygodni praktyk i dziewczynki pokazują nowe kroki na scenie.

Nie myślałam, że te moje niedoskonałe zdolności przydadzą się kiedykolwiek.

W Polsce używam ich tylko dla siebie. Cieszyć się tym może jedynie ktoś bez słuchu, z zaniżoną estetyką, niskimi wymaganiami, czy ten kto wie ile pracy włożyłam, żeby namalować mu obrazek.

Tata jednak dokładnie to zaplanował. Wysłał mnie z całym pakietem moich doświadczeń. Wysłał mnie do miejsca, które akurat tych doświadczeń potrzebuje.

Jestem tutaj i uczę się. Zbieram nowe, często dziwne spotkania, rozmowy, sytuacje na półkę “do wykorzystania w przyszłości”.
Ciekawe co Tata szykuje dla mnie po powrocie? Zastanawiasz się nieraz co przyszykował dla Ciebie?

sobota, 7 grudnia 2013

Bliżej nieba?

Wolna sobota- nareszcie! Dzisiaj dzieci z oratorium mają Talent Show, potem adoracja, a następnie film z popcornem z resztą wolontariuszy. Cudownie, będzie cudownie!!

Ospale budzę się po szóstej. Dziś mogłam pospać prawie godzinę dłużej. Oczywiście nie zmienia to poziomu mojego wyspania, bo położyłam się do łożka później.
Wsiadamy do samochodu i jedziemy do nowicjatu salezjańskiego na Mszę.

Po Eucharystii Ksiądz Krzysztof zaprasza nas na śniadanie.
-Nie możemy Księże- odpowiadam zasmucona. Dziewczynki poprosiły mi o pomoc w tańcu. Za chwilę zaczynam próbę.
Pośpiesznie wracamy do domu. Biegam po placówce jak szalona, bo spóźniłam się 15 minut. Przenoszę komputer, ściągam muzykę, latam z pendrivem.

Zadowolona przychodzę do dziewczyn i mówię, że już mam wszystko czego potrzebujemy.
-Patrycja, ale my jednak dziś nie występujemy- odpowiadają.
Pokaz talentów powinien zacząć się o 10. Przychodzimy na czas, jak na białych przystało.
Do godziny 15:00 chodzimy między aulą, a pokojem z internetem, który jest obok.
Czekamy, dopytując o godzinę rozpoczęcia - nikt nic nie wie.
Po pięciu godzinach dowiadujemy się, że konkursu nie będzie bo mamy za mało chętnych.

Godzina 15:30 opuszczamy placówkę.
Cztery kilometry w skwarze i dochodzimy do Kościoła. Przy płocie stoi mnóstwo samochodów.
Muzyka wypływa z głośników, dbija się od drzew i budynków i dociera do naszych uszu.
-chyba trochę zbyt imprezowo jak na adorację, mówię śmiejąc się do Agnieszki,
-idziemy sprawdzić co się dzieje, odpowiada.
Mijamy bramę, a tam setki ludzi w kolorowych strojach. Z każdego kąta wypływa muzyka. Ludzie poruszają się w rytm wybijany na bębnach. Maluchy skaczą po pompowanych zamkach.
Zlatują się do nas dzieci, bo muzungu są oczywiście lepszą atrakcją niż cała impreza.
Adoracji nie ma, ale trafiłyśmy na piknik rodzinny.
Żegnamy muzykę, dzieci i tancerzy. Wracamy do domu, żeby zdążyć przed zmrokiem.

Od trzech dni planowałyśmy wspólne “kino” z resztą wolontariuszy.
Oglądanie filmów jest tutaj jedną z niewielu europejskich rozrywek Zawsze sprawia nam dużo radości. W końcu niecodziennie mamy możliwość poświęcić 2 godziny na siedzenie i patrzenie w monitor!
Popkorn zrobiony, komputer gotowy, głośniki podłączone. Wybieramy wspolnie film i...puk, puk, puk.
Niezbyt zadowolona podchodzę do drzwi. Otwieram ja, a tam dziewczynki z radosną nowiną.
-Mamy próbę na Chrismas Concert, czekamy na Ciebie i Agnieszkę.
Zagryzam zęby, biorę gitarę i po chwili spędzam godzinę grając kolędy.
Ze wspólnym filmem pożegnałyśmy się tego dnia.

Jeden dzień w Afryce pozwala dorzucić sobie +10 do pokory.
"Strącił władców z tronu, a wywyższył pokornych". Łk 1,52
Może jestem choć trochę bliżej nieba??

piątek, 29 listopada 2013

College od innej strony

Ja, Agnieszka, Ksiądz Maciej i dwójka studentów jedziemy do buszu.

Kawałek drogi po lusackich ulicach i 30 km piaszczystej, dziurawej drogi. Po naszej lewej i prawej stronie busz. Po deszczu wygląda niesamowicie. Zieleń w każdym odcieniu sprawia, że oczy same się uśmiechają.
Droga nie jest zbytnio uczęszczana. Nawet bus jeździ tam jedynie dwa razy w tygodniu.
Co chwilę jakiś nowy autostopowicz dosiada się na naszą pakę.

Jesteśmy na miejscu. Za bramą pojawia się kampus uczelniany z kolorowym, zadbanym ogrodem.
Colegge w środku buszu, bez kontaktu se światem, a w nim 250 studentów. W tym Siostra zakonna studiująca medycynę i około 20 katolików.

Wchodzimy do jednej z klas. Wyrastają przed nami pojedyncze krzesła z małym skrawkiem drewna do pisania i duża zielona tablica na ścianie. Tylko jedna rzecz zdradza po co tutaj przyjechaliśmy. Pomiędzy krzesłami i tablicą stoi ławka przyozdobiona niebieską chitengą z krzyżem na środku.
W klasie siedzi około 15 studentów, dwie muzungu (białe) i jedna Siostra zakonna. Ksiądz zza ołtarza sprawuje Najświętszą Eucharystie. Spóźnieni ludzie schodzą się z wioski. Matki z maluchami zawiniętymi w chitengi, dzieci, kobieta o kulach. Ksiądz z uśmiechem zaprasza ich do środka.
Ostatnią Mszę przeżyli miesiąc temu. Studenci wynajęli bus za własne pieniądze i pojechali do najbliższego Kościoła.

Młoda Siostra zakonna cztery tygodnie nie przyjmowała Pana Jezusa.
Co z nami? Ile razy dziennie w Twojej Parafii, w Twoim mieście odprawiana jest Msza Święta?
Godzina 6:00, gdybyś miał na rano do pracy, godzina 8:00, gdyby nie chciało Ci się wstać i godzina 18:00 na wszystkie inne “gdyby”.



Jak często z tego korzystasz? Jak często ja z tego korzystałam? Czekasz na niedzielę?!
Ksiądz mówiący niezbyt ciekawe kazanie jest wystarczającym powodem, żeby olać sprawę? Czy może to, że wieczorem impreza a nie pomalowałaś jeszcze paznokci?

A Jezus czeka, czeka i czeka.

sobota, 23 listopada 2013

Miłość daje mi miłość

Misje-moje marzenie od młodych lat. Każda gazetka z czarnymi dziećmi była moja. Nigdy też nie przespałam kazania Księdza misjonarza, w przeciwieństwie do innych.
We wrześniu zeszłego roku trafiłam do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie. Początkowe miesiące moich przygotowań były jednymi z najgorszych w mojej relacji z Panem Bogiem. Kłóciłam się z Nim nieustannie.
W SOM-ie powtarzali “Jedziesz na misje- po pierwsze masz głosić Jezusa”. Ja z bojowym nastawieniem pytałam Go “ Czy Ty w ogóle istniejesz?” Jak miałam Go głosić, skoro się zastanawiałam, czy On jest?
Po każdej sobocie na spotkaniu czułam jakby ktoś wyssał ze mnie całe życie. Słuchałam prezentacji byłych wolontariuszy, którzy mówili o trudnościach misyjnych i pytałam samej siebie: “Po co ci to?! Po co się męczyć rok czasu? Lepiej znajdź sobie męża i zajmij się układaniem swojego życia!” Rozum mówił, że wyjeżdżać mi się nie chcę, ale nie potrafiłam zrezygnować.
Tak mijały miesiące. Dałam Panu Bogu czas do stycznia. “Wybieraj, albo dasz mi do tego czasu pewność, że to ta droga, albo nigdzie nie jadę!”-powiedziałam.
Po styczniowej sobocie w SOM-ie fruwałam. Byłam przekonana, że to jest czas na wyjazd. Dopiero po kilku dniach po spotkaniu przypomniałam sobie o mojej umowie z Tatą.
Przeżyłam cudowny rok przygotowań. Teraz spędzam najpiękniejszy czas w moim życiu w Zambii.
Mój “wiarowy kryzys” był bardzo potrzebny. Dzięki niemu pozbyłam się wszystkich emocji związanych z wyjazdem. Wszystko uzależniłam od Góry. Bóg szlifował mnie, żebym była gotowa na misje. Dzięki temu wiem dla Kogo tutaj pracuje i mimo małych czy większych kryzysów nie przestaje kochać.
Bez Niego moja misja nie byłaby taka sama. Nie umiałabym wstawać po 5 i uśmiechać się do wschodzącego słońca. Potem iść do szkoły i normalnie rozmawiać z nauczycielem, który mimo, że ma żonę i dzieci obiecał, że da za mnie 200 zwierząt. Następnie zajmować się z czułością dziećmi, które przed chwilą doprowadzały mnie do szału na zajęciach, a teraz przychodzą udając ból głowy. Nie potrafiłabym dostrzec dobrych stron Siostry, która nie mówi “dziękuję”. Nie dałabym rady tłumaczyć po raz setny dzieciakom, że nie jestem od rozdawania słodyczy i mam im coś ważniejszego do zaoferowania. Nie umiałabym cierpliwie tłumaczyć nauczycielowi, że bicie uczniów nie jest żadnym rozwiązaniem. Bez Boga już dawno zrobiłabym aferę w jakimś sklepie, czy busie, bo kolejny raz chcieli mnie oszukać.
Bez Boga misja stałaby się dla mnie tylko spełnianiem obowiązków ze skwaszoną miną.
Miłość daje mi miłość do dawania miłości pomimo...

niedziela, 17 listopada 2013

Świat jest zły?

Ludzie są beznadziejni!
Miłość nie istnieje!  
Nie warto być dobrym, nie warto się starać! 
Trzeba być twardym, zero litości! Świat jest zły! 
Często to słyszysz? Często sam tak myślisz, czy mówisz?
Ostatnio kiedy dowiedziałam się o budce porno z Centrum Nauki Kopernik o mało nie wyskoczyłam z siebie z nerwów. “Ludzie są idiotami!! - wykrzykiwałam. Każde wejście na internet tylko dodawało oliwy do ognia. “Pan Bóg to musi żałować, że nas stworzył”-myślałam.
Świat krzyczy o wszystkim tym co beznadziejne, co robi szał! Krzyczy, a my wskakujemy w cały ten “śmietnik" zapominając o tym co dobre.
Ja również się w to często wkręcam. Misja przypomina mi ile dobra jest w każdym z nas.
Gdzie jest dobro? Dobro jest w Andrzeju, który spędza kilka godzin, żeby zrobić mi składankę muzyczną na przedstawienie z dziewczynkami. Dobro jest w ludziach, którzy przesyłali nieznajomym wolontariuszom pieniądze na bilet. Dobro jest w Krzysiu, który oddaje pół dnia, żeby zrobić dla mnie ulotkę. Dobro jest w dzieciach z Lęborka, które zbierają materiały na paczkę do Zambii. Dobro jest w Agacie, która dawała mi darmowe lekcje angielskiego przed wyjazdem. Dobro jest w Karolinie, która przerabia teksty piosenek w wolnym czasie, przez co ja zaoszczędzam dużo czasu. Dobro jest we wszystkich tych, którzy zanoszą swoją cichą modlitwę za misje.
Niedługo po aferze porno przychodzi czas kiedy zachwycam się ludzkim dobrem. Kiedy patrzę ile osób pomaga mi, moim dzieciom, mojej placówce. Kiedy ludzie bez namysłu poświęcają swój czas, żeby dawać. Dawać bez oklasków, bez rozgłosu, w cichości.
Zło i dobro się dzieją. Zło skacze, wymachuje rękoma, krzyczy, żeby zostać zauważone. Dobro siedzi spokojnie przy swojej pracy. Musisz się wysilić, żeby je zobaczyć jego wysiłek, ale warto.

sobota, 9 listopada 2013

Czas zadziałać

Godzina 18:30 i Zambię przykrywa zasłona nocy. Olbrzyma czerwona, płonąca kula chowa się za horyzont. W ciągu chwili temperatura spada o kilka stopni i robi się całkiem przyjemnie.

Standardowo do godziny 19:30 mamy studytime z dziewczynkami z sierocińca. Mnożymy, dzielimy, piszemy, literujemy, czytamy. Olbrzymia radość ogarnia placówkę, kiedy prąd bierze wolne i studytime’u nie ma. Sierociniec zamienia się w tętniący życiem plac zabaw. Plac, na którym nie ma huśtawek, drabinek, torów przeszkód, piaskownicy, ale ma dzieci! Siedzę w domu, jak zazwyczaj, czekając na prąd. Czekam, bo muszę zjeść, umyć się, napisać parę zdań na bloga. Trochę czytam, trochę się modlę, trochę rozmawiam z Agą-czekam. Z dworu dochodzą odgłosy zambijskich piosenek i rytm bębnów. Rozbrzmiewają w moich małżowinach usznych zachęcając do wejścia w zabawę. Bujam się w rytm muzyki, ale... Powoli, powoli, JESTEM ZAJĘTA - przecież czekam! Co z kolacją, prysznicem i blogiem?

Kiedy dwadzieścia pięknych głosów śpiewa moją ulubioną piosenkę poddaje się. Zamieniam moje czekanie na działanie i biegnę w kierunku sierocińca. Po cichu wkradam się do koła wystukując rytm piosenki. Dziewczynki nie przerywając sobie, z uśmiechem przyjmują mnie do gry. Tańczymy, śpiewamy, wyliczamy, gramy, pląsamy się w rytm piosenek. Każdej pomyłce towarzyszy tornado radości. Pochłania wszystkich dookoła.

Ładuję się widokiem bawiących się dzieci. Nie wiem, kiedy zobaczę taką gromadę cieszącą się “bez niczego” w Polsce. Przypominam sobie jak cudownie jest być dzieckiem! Zamiast bezczynnie czekać, spędzam jeden z cudowniejszych wieczorów na misji. “Tak jest mało czasu, mało dni, serce bije tylko kilka chwil” - wykorzystajmy czas najlepiej jak możemy.

niedziela, 3 listopada 2013

Biało-czarne

Siedzi czarny Mukuka na wygodnym krześle pod drzewem. Zaczyna po śniadaniu, jak porządnie się wyśpi. Siedzi rozwalony jak król na tronie. Słucha świergotu ptaków, czasami dzieci przybiegną przytulić tatę, więc ściska je mocno. Po południu słońce po przemierzeniu długiej drogi po niebie przygrzewa Mu w stopy. Mukuka wstaje leniwie i przenosi swoje cztery litery w miejsce, gdzie będzie mógł dalej odpoczywać. Tam kontynuuje swoje celebrowanie dnia dzisiejszego, aż do wieczora.

Biała Patrycja najlepiej czuje się kiedy ma cały dzień zawalony obowiązkami. Kiedy kładzie się spać wykończona z wysiłku nazywa się “spełnioną”. Nigdy nie spędza czasu sama. Potrafi usiąść i siedzieć tylko wtedy kiedy ma przed sobą laptopa z aktywnymi znajomymi na facebook'u.

Mieszka teraz w Afryce. Kiedy brakuje prądu i nie ma zajęć szybko się męczy. Nie potrafi spędzać czasu z samą sobą, bo boi się siebie. Nie potrafi w pełni cieszyć się chwilą obecną, bo czeka. Czeka, aż wróci prąd. Czeka na wekend. Czeka na wakacje. Czeka na spotkanie z przyjaciółmi. Nie potrafi usiąść i siedzieć, bo wtedy odkrywa siebie. Odrywa jak bardzo jej źle ze samą sobą.

Czarny Joseph traktuje pracę jako dodatek. Przychodzi spóźniony, nieraz nie przychodzi wcale. Stoi pół dnia na budowie i podlewa cegły wodą. Kiedy zmęczy się trzymaniem węża ogrodowego idzie odpocząć do cienia. Kiedy zechce Mu się pracować wraca do podlewania. Nic nie musi, nigdzie się nie spieszy.

Czarny mechanik umówił się na poniedziałek, żeby naprawić samochód. W poniedziałek go nie widać. Wieczorem dzwoni z informacją, że będzie jutro. We wtorek sytuacja się powtarza, a w słuchawce słychać “I am coming”. Nie widać go przez kolejne trzy dni. Po przybyciu naprawa samochodu zajmuje Mu kolejne tyle czasu.

Biały Zbyszek założył firmę. Dobrze się rozwija, ale Zbyszkowi ciągle mało. Poucinał pensje pracownikom, bo to co zarabiał wcześniej już Mu nie wystarcza. Kilka osób się zwolniło, więc bierze sprawy w swoje ręce. “Zrobię to lepiej i nie będę nikomu płacił”- myśli. Siedzi więc w pracy od rana do wieczora, a dzieci zapominają jak tata wygląda. W zamian dostają nowe ipad’y, a żona nową zastawę i “problem” z głowy.

Biała Kasia pracuje w korporacji. Zaczęła pracę, żeby dorobić na studia. Teraz spędza w niej 12 godzin dziennie. Nie musi, ale chce, bo to są pieniądze! Gonią Ją deadline i osiąganie celów. Zapomniała już co to życie studenckie, w domu nie była od czterech miesięcy. Nieważne! Kupiła nową sukienkę w najlepszym butiku. Nie ma jej gdzie ubrać, bo nie ma na to czasu, ale zasłużyła sobie.

Czarni Sara i Costa biorą ślub Zambii. Eucharystia zaczyna się o 10:00. Godzina 11:00, a Państwa młodych nie ma. Goście cierpliwie czekają, co chwilę ktoś dochodzi do ławki. Kiedy słychać stukot obcasa wierni odwracają się, żeby zobaczyć czy to nie aby para młoda. Godzinna 11:30 i ceremonię czas zacząć. Każdy z uśmiechem na twarzy tańczy i śpiewa wychwalając Boga za Jego dary.

Biali Basia i Grzesiek biorą ślub w Polsce. Eucharystia zaczyna się o 16:00. Godzinna 13:30, a brat Pana młodego dalej ma niewyprasowaną koszulę. W domu słychać głośny ryk “Mariola, rusz się z tym prasowaniem!!”. Zaraz potem nie może znaleźć fioletowego krawatu pod sukienkę żony. Wszystko wina żony, bo “na pewno gdzieś go położyła’. Kasia, ich córka myjąc zęby wybrudziła sukienkę pastą. Mariola biega jak szalona zapierając plany i krzycząc na wszystkich w około. Godzina 15:50, a Oni wyjeżdżają z domu. Na Mszę docierają spóźnieni o 16:03. Zaczynają ze sobą rozmawiać około 23:00 kiedy alkohol “zaczyna działać”.

Nie jestem zambijska. Nadal wkurza mnie to, że Ojcowie zaniedbują swoje rodziny,  że nic nie jest na tyle ważne, że być musi, oraz, że czas mógłby nie istnieć.

Zambia ukazuje mi drugą, kontrastową stronę funkcjonowania. Szukam kompromisu i chcę się uczyć.

Czuć się być sama ze sobą i czuć się z tym dobrze.
Uczyć się traktować pracę jako dodatek do życia, a nie jego cel.

niedziela, 27 października 2013

Cieszę się, ze tęsknie

Mija dwa i pół miesiąca mojej misji i zaczynam tęsknić.



Tęsknie za Martusią i wypadami na rolki do parku Reagana. 
Tęsknie za kawą u Agi przy stole w kuchni z całą Jej rodziną.
Tęsknie za widokiem morza przy molo na Brzeźnie.  
Tęsknie za wygłupami z mamą.
Tęsknie za Salezjańskim Ośrodkiem Misyjnym, który stał się dla mnie domem. Za weekendowymi spotkaniami i wieczorną adoracją.
Tęsknie za obiadkami-niespodziankami moich współlokatorek.
Tęsknie za malowaniem paznokci z Rudą i nagrywaniem “teledysków”.
Tęsknie za Mariuszem i Mikołajem. Za wieczorami tanecznymi z Nimi.
Tęsknie za buziaczkami od mojej chrześnicy.
Tęsknie za spotkaniami z moim Duszpasterstwem.
Tęsknie za ploteczkami z Pauliną podczas przerwy w pracy.
Tęsknie za bitwą na śnieżki z Martą i Maćkiem.


Mija trzeci dzień mojej choroby i tęsknie.
Tęsknie za Mszą Święta.
Tęsknie za dziećmi w szkole.
Tęsknie za moimi dziewczynkami.

Po kilku dniach nieobecności wychodzę do szkoły, aby choć na chwilę zobaczyć moich łobuzów. Na boisku rozbrzmiewa głośne “Patrycja!!!”. Zaraz z każdej strony jak osy do pączka zlatują się dzieci. Po chwili jestem oblepiona kilkunastoma małymi, czarnymi łapkami.

Po dwóch dniach bez przyjmowania Pana Jezusa przychodzę na Mszę Świętą. Dziś Święto Odzyskania  niepodległości przez Zambię, więc Eucharystia jest z dziewczynkami. Ten czas lubię najbardziej. Z małego pray room’u rozchodzi się głośno rytm bębnów i śpiew dziewczynek. Chore gardło nie pozwala mi się śpiewać, ale kołyszę się radośnie w rytm muzyki wychwalając Boga za to, że dał m Eucharystie.



Od dziewczynek słyszę zatroskane “Jak się czujesz, tęskniłyśmy za Tobą”. Chwilę później podchodzi do mnie Joice i mówi “Patrycja, bądź już w piątek w szkole, ok??”
Tęsknota jest piękna. Uzmysławia co jest ważne, nadaje wartość spotkaniu.

Dziękuję kochani, że mam do kogo tęsknić!

poniedziałek, 21 października 2013

Misyjne figle..

Przyjechałam tutaj pusta, a nawet na minusie. To tak jakbym wlatywała do Zambii z kartkę z drukowanymi napisami na czerwono:
NIE PODZIĘKUJĄ CI!
NIE DOCENIĄ!
NIE POCHWALĄ CIĘ!
NIE MYŚL, ŻE BĘDĄ MILI..
Nie spodziewałam się zbyt wielu pozytywów. Wiedziałam, że będę ciężko pracować,a rzadko kiedy usłyszę “dziękuję”.
Nie miałam oczekiwań co do dziewczynek, wolontariuszy, Sióstr, czy współpracowników.
Jedyną co miałam to zaufanie do mojego Najemcy. Wiedziałam, że nie dostanę więcej niż dam radę udźwignąć. Wiedziałam, że nie zostanę sama, że On będzie mnie trzymał.

Pierwsze zajęcia prowadzone samodzielnie w szkole. Dzieci krzyczą, biegają, biją się, skaczą. Mówię, proszę, krzyczę- nic. Przechodzi mnie fala złości, frustracji i zwątpienia.
Całą sytuację ogląda Evaristo- mój klasowy ulubieniec. Jest największym łobuzem w klasie, ale teraz siedzi jako jeden z nielicznych na swoim miejscu. Chwilę wcześniej próbował ustawiać klasę. Nie wyszło Mu, więc nie robi większego zamieszania.
Na koniec przynosi mi laurkę z napisem : “My name is Evaristo, I love Patrycja”

Wstaję rano później niż powinnam. Jem szybkie śniadanie i wybiegam na Mszę. Przesypiam połowę. Dziś to jeden z tych cięższych dni, kiedy oczy opadają mimowolnie.
“Potrzebuję kawy” krzyczę w myślach. Nie mam możliwości iść do domu i zrobić jej sama.
Szybki telefon do Przemka- wolontariusza. Po 10 minutach piję pyszną kawę i zajadam się ciasteczkami (to nie jest tutaj standardem).

Dziewczynki przychodzą do mnie i pytają o słodycze. Dostają po cukierku, nie słyszę podziękowań. Kilka dni później jedząc ciasteczko dzielą je na pół i dają mi jedną część.

Zambijczycy próbują zedrzeć ze mnie pieniądze na każdym kroku. W busie udają, że nie zapłaciliśmy. Wywożą nas w nieznaną okolicę Lusaki, po czym nie oddają pieniędzy. Zawsze brakuje im jakiś drobnych kwacha, żeby wydać pełną resztę. Często podstawowym zwrotem nawet dorosłej osoby jest “give me”-daj mi.
Biały to bogaty człowiek, który zawsze ma coś, co może dać.
Churchil zabiera mnie i Agnieszkę na wycieczkę za Lusakę. Pływamy łódką i motorówką po rzece, oglądamy góry. Przy każdej nowej atrakcji patrzymy na siebie z Agą niepewnym wzrokiem zastanawiając się “co będzie, gdy dojdzie do zapłaty?”
Cherchil nie chce słyszeć o żadnych pieniądzach. Ja odzyskuję wiarę w Zambijczyka.

a tutaj radość części mojej wolontariackiej rodziny z zambijskiego spotkania;)
Każda z malutkich radości sprawia, że na mojej twarzy pojawia się ogromny uśmiech. Każda z malutkich radości przypomina mi, że jest Ktoś kto się o mnie troszczy.
Każda trudna sytuacja jest wynagradzana radością, na którą warto jest czekać.

niedziela, 13 października 2013

Superman

Świat wynajduje sobie bohaterów. Dla jednego bohaterem jest gwiazda, która wspięła się na szczyt kariery. Dla innego będzie to Jan Paweł II. Może być też polityk, celebryta, czy spiderman.

Powiem Ci o moich zambijskich bohaterach.
Bohaterką jest dla mnie Siostra Ryszarda. Mimo swojego wieku pracuje od rana do wieczora ciężej niż ja.
Bohaterką jest Memo która mimo, że ma AIDS uśmiecha się każdego dnia częściej niż ja.
Bohaterem jest Ksiądz Krzysztof. Po 20 latach na misji zawstydza mnie swoją miłością do Zambijczyków.
Bohaterką jest wychowawczyni w mojej klasie. Kiedy mi zbiera się na płacz z bezradności, bo dzieciaki leją się w klasie, ona uspokaja je, że żadne nie odzywa się słowem i mówi im o przebaczeniu.

Mam też głównego zambijskiego bohatera. Jest nim jednoroczny Joseph.
Kilka dni temu jego siostra Jane wsadziła Go do betonowego śmietnika. To miejsce, w którym pali się odpady. Paliły się i w tym momencie kiedy mały Joseph stanął w nim bosymi stópkami.

Na drugi dzień poszłam Go opatrzyć.
Stópki spalone do mięsa. Oczy same zamknęły się na moment.
Otwieram je, a mały Joseph leży na materacu przed swoim domem i trzyma nóżki, żebym mogła je opatrzyć. Nie płacze, choć minę ma przerażoną jakby patrzył na ducha.

-musi jechać do kliniki!- mówię matce,
-chcieliśmy z nim jechać, ale nie wyszło, może jutro się uda- odpowiada.

Zaciskam zęby i robię to co potrafię, aby mu pomóc. Odkażanie, maść na poparzenie i gaza. Małe nóżki tylko nieraz samowolnie unikają dotyku, ale zaraz wracają, abym mogła kontynuować.

Kolejny dzień. Do kliniki Josepha przynosi na plecach jego 9-letnia siostra Joice.
-była z nimi mama, lub tata w klinice? pytam
-nie, nie wiem czy ktoś z nim pojedzie.

Nie pojechał, do teraz. Rany małego Josepha goją się w ślimaczym tempie. Codziennie jest w klinice. Tylko raz popłynęło mu kilka łez.

Boli mnie? Jestem zmęczona? Nie chce mi się?
Niech i Tobie mały Joseph dodaje sił.


wtorek, 8 października 2013

Nieszczęśliwi szczęściarze

Białe dzieci mają komputery. Czarne dzieci mają rzekę, nad którą spędzają całe dnie.
Biały człowiek się spieszy. Czarny nie przejmuje się niczym.
Biały człowiek rozpacza gdy nie ma przez dzień dostępu do internetu. Czarny człowiek żyje bez prądu.
Biała kobieta chodzi na solarium, aby być bardziej brązowa. Czarna kobieta nakłada mąkę na twarz żeby się wybielić.
Biały człowiek ma zegarek za tysiące złotych. Czarny człowiek ma czas.
Białe dziecko ma drogie ubranka z Hana Montana i Monster High. Czarny chłopiec przychodzi do szkoły w różowej bluzeczce w kwiatki.
Biały człowiek choruje na nowotwór. Czarny człowiek choruje na AIDS.
Biała dziewczyna chce być ubrana wyjątkowo, inaczej niż wszyscy. Czarne kobiety szyją sobie stroje z jednego materiału, żeby wyglądać podobnie.
Biali płacą za wszystko podatki. Czarni otwierają interesy przed domem bez żadnych opłat.
Białe dziecko ma Quada. Czarne dziecko ma oponę od samochodu.
Biały człowiek całe życie pracuje bardzo ciężko. Czarny człowiek leży cały dzień.
Biali ludzie zabijają swoje nienarodzone dzieci. Czarna matka rodzi dziecko za dzieckiem.

Wszystko to uogólnione różnice.
Gdzie jest lepiej? Gdzie jest gorzej? Kto jest szczęśliwy? Kto ma więcej kompleksów? Kto ma lepsze życie?

Wszędzie jest źle i wszędzie jest dobrze. Wszędzie możesz być szczęśliwy i smutny.

Szczęśliwa jestem ja! Byłam szczęśliwa żyjąc w Polsce, jestem szczęśliwa w Afryce.
Wszystko zaczęło się od przyjaźni z Bogiem. To mój przepis na szczęście!

Jak jest z Tobą?

Życzę Ci spędzenia najszczęśliwszego życia!

czwartek, 3 października 2013

Pierwszy dzień w Afryce


W Lusace wylądowałam 10 sierpnia. Zastanawia Cię pewnie skąd dopiero teraz wpis o pierwszym dniu. Już wyjaśniam.

Dzień wolny-sobota rano. Od godziny 7:00 wraz z drugą wolontariuszką Agnieszką, czekam na Asię i “kierowce”.
Muwilla to chłopak, który jeździ jakby robił to od urodzenia, jednak nie ma żadnego dokumentu na potwierdzenie swoich umiejętności.
8:30 samochód podjeżdża- african time. Spodziewałyśmy się opóźnienia.

Po kilku minutach siedzimy w srebrnym osobowym samochodzie i jedziemy poza Lusakę. Jedziemy na farmę!

Kontrola na drodze. Uśmiechy muzungu-białych i puszczają nas bez problemu. Po kilkuset metrach na drodze wyrasta kolejny strażnik.
-Dokumenty poproszę
-nie mam, odpowiada kierowca,
-proszę za mną
270 kwacha kary. Nie mamy tyle! Chwila rozmowy i nasz “Kierowca” wsiada za kierownice. Ruszamy biedniejsze o 100 kwacha (60 złotych).

Farma jest własnością mamy Carol, o której pisałam wcześniej. Jest domem dla wielu chłopców ulicy.

Serce wioski>


Na początek wycieczka do centrum wioski. 200 metrów przez busz, potem kilometr po czerwonej piaszczystej drodze i jesteśmy!

-po lewej stronie Kościół komentuje Asia
“Gdzie?? Chyba jej się coś pomyliło!”-myślę.
Przed nami niewielki barak. Nie widać krzyża, napisu, czy czegokolwiek co mogłoby świadczyć, że to miejsce sakralne.Wchodzimy do środka. Zakurzony ołtarz, ławki porozwalane po całej długości. Na końcu krzyż do którego Pana Jezusa ktoś przykleił plastrem. Przy wejściu worki z ryżem i szimą.
Razem z dziećmi odmawiamy”Ojcze nasz” i “Zdrowaś Maryjo”.
Zaraz za kościołem szkoła. Niebieski budynek z powybijanymi oknami. Wygląda jak opuszczone gruzowisko. Każdy z chłopców szczyci się swoją klasą.

Ostatni ważny punkt wycieczki- sklepik! Wchodzimy do małego pomieszczenia dwa na trzy metry. Asortyment dość wybrakowany. Chcemy tylko ciasteczka. więc prosimy o 8 paczek dla nas i dla chłopców. Zaraz, zaraz 8 paczek to dużo, nie ma tyle. Dobieramy z innych rodzajów.
Centrum wioski zaliczone! Zasłodzeni herbatnikowo- truskawkowym smakiem wracamy do domu.

Busz

-Sam, idziemy do buszu? Upolujecie dla mnie szczura na kolacje?
-Patrycja, szczury zniknęły z buszu. Nie znajdujemy ostatnio żadnych.
-jak to nie ma szczurów w buszu?
-no, nie ma!

Ruszamy więc na spacer. W buszu wszystko wygląda tak samo. Popalona ziemia, drzewa, krzaki. Chłopcy znają każde z nich. Dokładnie wiedzą, gdzie aktualnie się znajdujemy.
“Za chwilę po lewej stronie będą drzewa z mango, a po prawej kopiec szczurów” informuje jeden.

Po godzinie marszu wyrasta przed nami gospodarstwo. Domek jednorodzinny, kurnik, ptasznik i dziwne różnego rodzaju składziki, które można kojarzyć jedynie z Afryką.
Podchodzi do nas młoda kobieta. Witam ją afrykańskim pozdrowieniem. Z niej wylewa się potok słów w Nyanja(lokalnym języku). Tłumaczę, że pozdrowienie to wszystko co z nam w jej języku. Nie szkodzi. Kontynuuje niezrozumiałe dla mnie opowieści, a ja jedynie przytakuję. Koło domku mąż wyleguje się na krześle. Podejrzewam, że już którąś godzinę. Każdy pozdrawia nas uśmiechając się.

Kilka pamiątkowych zdjęć i wracamy do domu.

Pożegnanie

Na farmie słońce zanurza się za horyzont. Każdego dnia zachód słońca w Afryce mnie zachwyca, ale ten na farmie jest wyjątkowy. Wielka pomarańczowa kula zmęczona całodniową pracą chowa się, żeby odpocząć.

Jesteśmy tu, żeby pożegnać Asię, która spędza ostatni tydzień w Afryce. Czas na kluczowy punkt dnia. Bębny rozbrzmiewają na całej placówce. Zaczyna się show. Chłopcy ustawieni w jednej linii tańczą do wystukiwanych bitów. W taniec wplatają scenki. My kołyszemy się w rytm melodii.

Ostatnie uściski. Trzeba jechać.

Po prawie dwóch miesiącach w Lusace (stoicy Zambii) spędzam jeden dzień w prawdziwej Afryce.
Uwielbiam ją w każdym wydaniu!