piątek, 24 stycznia 2014

Wymieniamy się Jezusem.

Jest bardzo gorący, niedzielny poranek. Siedzę na pace s z Agnieszką i Sylvie (wolontariuszkami). Trzęsie nami tak, że obijamy się o barierki samochodu. Słońce grzeje w nasze nieokryte niczym głowy. Kurz osiada na naszych nowych sukienkach i świeżo umytych włosach.
Po drodze rozciąga się zieleń buszu, którą ciężko ogarnąć wzrokiem. Kocham zambijskie, wiejskie widoki!

Jedziemy na Mszę do buszu, do Fatimy. Ponad miesiąc temu z Agnieszką malowałyśmy tam mały Kościółek. Nazwałyśmy go “naszym”. Eucharystia odbywa się tam raz w miesiącu.

Jak na Afrykę przystało jesteśmy spóźnieni. Parafianie czekają na Księdza Krzysztofa, który jest z nami (a raczej my z Nim). Spotkanie zaczyna się od spowiedzi.
Spoglądam na kolejkę do konfesjonału i rezygnuję z czekania w Kościele. Idę pozwiedzać okolicę i napawać się pięknem tego miejsca.

Mijam bramę Kościoła i słyszę głośne krzyki. Miejscowi pozdrawiają mnie “How are you??!!”.
“Niebezpieczne, czy bezpieczne??”- myślę. Po chwili zmierzam w kierunku ich domu.
Dorośli witają mnie uściskiem ręki. Ja wyszukuję wzrokiem dzieci. Są! Trójka maluchów siedzi w cieniu między drzewami. Bawią się w starej metalowej wanience.
Podchodzę i zagaduje podstawami “nyanja” które znam.
Matka przynosi mi babeczkę, którą wyciąga z ceglanego “pieca”.Zachwycam się smakiem wypieku z mąki i cukru.

-Skąd jesteś, matka przerywa mi degustację.
-z Polski
-co robisz w naszej wsi?
-przyjechałam na Mszę do Kościoła na przeciwko, idziecie też?
-nie, jesteśmy z innego Kościoła.

Wymiana podstawowych informacji trwa jeszcze kilkanaście minut. Wszystkiemu towarzyszy lawina serdeczności i uśmiechu. Tracę poczucie czasu.
- chyba ktoś Cię szuka, mówi ojciec.
Rozglądam się i wśród zieleni widzę niebieską sukienkę Agnieszki. Trochę mnie nie było, więc rozpoczęła poszukiwania.
- choć do nas, krzyczę.
Po chwili Agnieszka przeżuwa pyszną babeczkę w “rodzinnym gronie”.

Kurnik, jednopokojowa chatka, dwa drzewa, altanka i ceglany piec na zewnątrz- to całe domostwo. Miejsce bardzo skromne. Widać jednak, że kobieca ręka przyłożyła się, żeby wyglądało schludnie.
-wyglądacie jak Jezus, mówi ojciec
-dlaczego, pytam zdziwiona?
-macie brązowe sandały, długie suknie i długie włosy, odpowiada.

Spotkanie z drugim człowiekiem, to spotkanie z Jezusem-zawsze!
Po około godzinnej wizycie na pożegnanie słyszymy “Pan Bóg nas pobłogosławił, tym, że przyszłyście!”.
"Dla kogo było większym?"- zastanawiam się po cichu.

Dostałam Jezusa w serdecznym “How are you”
Dostałam Jezusa w zaproszeniu do domu.
Dostałam Jezusa w babeczce z pieca.
Dostałam Jezusa w szczerej rozmowie.
Dostałam Jezusa w uśmiechu.
Dostałam Jezusa zaproszeniu na kolejną wizytę.

Uśmiech nie zeszedł mi z twarzy, aż do wieczora!
Wymienianie się Jezusem jest fajne:)

piątek, 17 stycznia 2014

Misyjne porządki

Siedzę z Agą w altance i czekam na Siostrę. Czekanie to duża część naszej misji-ta najbardziej męcząca. Zazwyczaj trwa ono dłużej niż 5, czy 10 minut, więc zaczynamy modlić się różańcem. Do altanki wchodzi kobieta z dwiema córkami.
-Jesteście wolontariuszkami? Przerywa nam przy “Zdrowaś Maryjo”.
-tak, odpowiadamy szybko i kontynuujemy modlitwę.
Po dwóch minutach kobieta wtrąca z uśmiechem na twarzy
-To jest moja córka Benita, zostaje w Waszym sierocińcu.

Czerwienieję ze złości. “Widzi baba, że się modlimy i przeszkadza”-myślę.
W zwolnionym tempie przetwarzam to co powiedziała. Zastanawiam się jeszcze raz, czy dobrze usłyszałam. Jak petardy w sylwestrową noc pojawiają się w mojej głowie niemiłe epitety na nią. Powstrzymuje emocje i odpowiadam łagodnie.
-tak, tak Siostra wspominała, że Benita do nas przyjdzie.
Nie chcę być bezczelna i chowam język za zębami. Po mojej głowie chodzi pytanie “Jak możesz zostawić córkę w sierocińcu?”

Zagaduje nas co chwilę. Odpuszczamy modlitwę i wymieniamy “podstawowe” informacje o sobie.

Kobieta ta nazywa się Leticia, jest Rwandyjką. W Zambii mieszka od 3 lat z córkami. Przeprowadziła się po śmierci męża. Dokładnie po tym, jak Go zamordowali.

-w czasie ludobójstwa byłaś w Rwandzie?-zadaję coraz odważniejsze pytania.
Ze łzami w oczach bez żadnych barier wylewa z siebie kolejne fakty z przeszłości.
“Jestem Tutsi. Podczas wojny Hutu zabiło moja całą rodzinę. Miałam wtedy 16 lat, zostałam sama.”

Mieszka w campie dla emigrantów. Miejsce to nie jest przytulne, ale ma jedzenie i dach nad głowa.

Jej córka- Benita mimo młodego wieku kończy 8 klasę. Jest bardzo zdolna, ma dobre stopnie. Chce zostać lekarzem. W campie, w którym mieszkają nie może kontynuować nauki. Szkoła kończy się na 8 klasie. Laticia zna dobrze Siostrę Ryszardę-Dyrektorkę City of hope.
“Ona jest jak moja matka”- mówi łamiącym głosem.
Otrzymała od Siostry dużo pomocy, ufa Jej. Zna City of hope. Mówi, że nie znajdzie dla córki bezpieczniejszego miejsca.

Słucham Jej uważnie i moja twarz znów robi się czerwona. Tym razem nie ze złości, ale ze wstydu. Wstydzę się sama siebie i tego jak łatwo mi oceniać.

Jezus podczas misji robi u mnie porządki. Wyrzuca wszystkie śmieci na środek. Dziś czas na pychę.
Była dobrze upchana i zamknięta w szafce. Nawet nikt nie widział. Na zewnątrz wydawało się schludnie. Ja też o niej czasem zapominam. Wystarczyło jedno spotkanie z Letycją i po otworzeniu szafki, trochę brudu się posypało.

Wstyd mi trochę, że mam taki nieporządek.

Zabieram się za sprzątanie. Tata obiecał, że pomoże...

piątek, 10 stycznia 2014

Wpis z nieba

Każdy ma chwile przy wspominaniu których pojawia się uśmiech na twarzy. Buzia tak się cieszy, że widać wszystkie zmarszczki. Wtedy to nie jest ważne. Ważne są momenty, które wspominasz.
W drugi dzień Świąt 2013 roku przeżywam jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Mam ich kilka i ten dodaje do cennej listy.

Wchodzę do Kaplicy, a Ksiądz zaczyna Mszę od "W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego". To moja trzecia polska Eucharystia od prawie 5 miesięcy.
Po Mszy pijemy szybką kawę i wychodzimy na zewnątrz gotowi do wyjazdu. Przed domem czeka około 50 dzieci i truck z ogromną przyczepą. Każdy pakuje się do środka i ruszamy. Po odpaleniu silnika w naszym "busie" rozbrzmiewają bębny z głośnym śpiewem dzieci. Jedziemy na wycieczkę-jest radość!
Tylne drzwi nie są zamknięte, a zabezpieczeniem jest metalowa barierka. Przejeżdżając przez wioskę uśmiecham się sama do siebie. Maluchy biegną za nami próbując nas dogonić. Wyjeżdżamy z Lufubu i widok opuszcza moją szczękę 3 centymetry w dół. Wszechogarniająca zieleń buszu zaczyna się za ulicą, a kończy na horyzoncie. Patrzę w dal i słucham afrykańskich pieśni. Nie chcę mrugać oczyma, żeby niczego nie stracić. Po policzkach spływają łzy radości. Nie wierzę, że w tym wszystkich uczestniczę.
Okazuje się, że w jadącym trucku można rozkręcić niezłą imprezę. Podchodzę do tańczącego kółka dziewcząt. Poruszam się razem z nimi w rytm muzyki. Co chwilę obijamy się o barierki przyczepy i siebie nawzajem. Każde lądowanie na "sąsiadce" przynosi jeszcze więcej radości.
Po godzinie jazdy spoceni i zakurzeni wychodzimy z przyczepy. Okazuje się, że busz sprzed godziny był niczym w porównaniu z tym, co widzę. Przecieram oczy ze zdziwienia. Widok jak z bajki. Zieleń tak zielona, że nie mogę do niczego porównać. Na tle drzew ogromny wodospad. Podbiegam do niego. Drobne kropelki wody rozbijają się o mnie. W 10 sekund spływa całe zmęczenie wcześniejszym tańcem.

Ruszamy dalej.. Nie chcę zostawiać tego miejsca, bo nie wierzę, że mogę zobaczyć coś piękniejszego. Podczas drogi wraz z wolontariuszkami śpiewam piosenki Panu. Uwielbiamy go za to co stworzył. Na rzece, która płynie po prawej stronie co chwilę pojawiają się nowe mniejsze i większe wodospady.

Jesteśmy u celu! Nie zdążyłam ogarnąć rzeczywistości, a małe czekoladki już siedzą w wodzie. Ściągam spódnice i bez namysłu wskakuje do nich. Woda jest cudem w ten upalny dzień. Zero turystów, zero komercji, tylko my i natura.
Jestem w moim, najpiękniejszym miejscu na ziemi. Dzieci, małe promyki skaczą z wodospadu w głęboką wodę. Misjonarz, Ksiądz Czesiu uczy maluchy pływać. Jest drugi dzień Świąt, a u nas około 40 stopni. Są ze mną moi ukochani wolontariusze. Mały Maxwell prowadzi mnie za rękę, żeby nie poślizgnęła się o kamień.
Jak tu nie chwalić Boga? Jak w Niego nie wierzyć? Czy tak jest w niebie?
Jeśli tak, to czas już umierać.

Chwile te chowam głęboko. Nikt mi ich nie zabierze. Jak trafię do Nieba to wyściskam Tatę za nie tak mocno, że nie będzie mógł oddychać.