sobota, 28 grudnia 2013

Bóg się w buszu rodzi

Urodzinowy prezent

Jestem w Afryce i Święta spędzam z rodziną. Nie z tą rodziną z Polski, także nie z tą z City of Hope.
22 grudnia, w moje urodziny dostaje najpiękniejszy prezent. O godzinie 9 rano, po 18 godzinach w zatłoczonym autokarze jestem w buszu.
Na przystanku czekają moje wolontariackie siostry i Marta (przyjaciel rodziny). Za nimi około 30-scioro dzieci z wioski, które rzucają się na mnie na powitanie.

Wigilijne szalestwo

24 grudnia przygotowujemy wigilijną kolację.
Przysłowie mowi "gdzie kucharek 6, tam nie ma co jeść". Nas jest 7, więc jedzenia nie brakuje. Prąd stroi sobie żarty. Działa jak mu humor przypisuje. Babeczki pieką się 2 godziny z przerwami w zasilaniu co kilka minut. Nie tracą na smaku, a nawet jeśli... każdy zakalec, czy nieudana próba wypieku jest powodem do degustacji. Po kilku miesiacach w Afryce niewiele trzeba, żeby ucieszyć nasze podniebienia.

Po całodniowym kucharzeniu siadamy do wigilijnego stołu.
Prąd postanowił, ze zrobi nam odpowiedni nastrój i wziął przerwę na kilka godzin. Świeczki oświetlają biały obrus, a na nim owoce naszej całodziennej pracy. Pierogi, barszcz, sałatki, ryba i sernik kuszą wyglądem i zapachem.
Kolacja jest polsko-zambijska. Oprócz wolontariuszy przy stole siedzi Ks. Czesiek, Ks. Gienek (gospodarze) i dwójka zambijskich wolontariuszy.

Po modlitwie, dzieleniu opłatkiem i jedzeniu, kolędujemy. Ksiadz Czesiek wyciaga akordeon i do uszu dochodzi melodia "Dzisiaj w Betlejem".
Z zaszklonymi oczyma wspominam minione Święta w Polsce.

Urodziny Jezusa

Po kolacji przechodzimy przez palmową alejkę, żeby znaleźć się w Kościele.
Przed wejściem stoją powbijane w piasek liście palmowe przyozdobione w papier toaletowy. Papier pierwszej jakości, biały i mięciutki. Parafianie musieli się wykosztować.
Wchodzę do Kościoła, a tam jeszcze więcej toaletowych ozdób. Dodatkowo cale prezbiterium w balonach i sempertynach.
..w końcu mamy urodziny.
Msza się zaczęła. Dziewczynki w białych sukniach tanecznym krokiem prowadzą Księdza do Ołtarza.
Wszystkiemu towarzyszy głośny radosny śpiew. Bębny wystukują rytm, tak że nie można ustać w miejscu. Każdy porusza się do muzyki.
W trakcie Mszy prąd wraca, co wywołuje dodatkowa fale radości.
Dzieci wystawiają jasełka. Nikomu nie przeszkadza, ze nie śpiewają w rytm dźwięków granych na akordeonie. Po wystepie otrzymują gromkie brawa.

Wychodzimy z Kościoła i na niebie rozbryzgują się kolorowe petardy. Małe czarne rączki przy każdym wybuchu wtulają się we mnie tak mocno, ze nie mogę oddychać. Zaraz po tym puszczają mnie i tańczą wykrzykując swoja radość.

Bóg rodzi sie w buszu. Rodzi się w biedzie, w głodzie, wśród dzieci z wydętymi brzuszkami. Rodzi się wśród papieru toaletowego. Rodzi się pomimo, ze 1/3 z uczestników Mszy jest pijana. Rodzi się w smrodzie i brudzie, żeby móc zmieniać Lufubu.

Czy pozwolisz zmienić Mu siebie?

piątek, 20 grudnia 2013

Nauczycielka misja

Misja uczy. Każdego dnia jest dla mnie wymagającą, ale skuteczną nauczycielką.

Uczy miłości.
Mały Kaleb podbiega pod mój dom, kopie,wali w drzwi. Podchodzę do nich, a On ucieka. Podbiega znowu i krzyczy “crazy volunteres!”.
Jakiś czas później Kaleb ze swoją młodszą siostrą przychodzi i mówi, że jest głodny. Mama wyjechała w południe i wróci jutro rano. Starszy brat nie potrafi gotować nshimy.
Idę do kuchni i gotuję kolację dla maluchów.

Uczy wybaczania.
Siostra od rana była w złym humorze. Czekałam, aż wybuchnie.
Podchodzę z drobnym pytaniem i lawina niezbyt przyjemnych słów wylewa się właśnie na mnie. Na drugi dzień podczas Mszy Świętej podajemy sobie “znak pokoju” i zaczynamy od nowa.

Udoskonala.
Nigdy nie byłam zbyt drobiazgowa.
“Gdyby było bez błędu to nie byłoby moje”- Śmiałam się, robiąc własnoręczne prezenty dla znajomych.
Ksiądz Krzysztof prosi nas o “zaprojektowanie” i wymalowanie wnętrza Kościoła. Niezdecydowanie, z wielkimi obawami odpowiadamy “tak”.
Maluje Krzyż i każdą najmniejszą kreskę poprawiam pięć razy. Staram się jak nigdy wcześniej, żeby ręka mi nie drgnęła. Jestem dumna ze swojego świątecznego prezentu dla Jezusa.

Uczy cierpliwości.
W Zambii czas ma średnie znaczenie. Właściwie to mogłyby nie istnieć.
Umawiasz się z kimś na 16:00, przychodzi o 17:00. Nie powie przepraszam, bo to nic takiego. Pokaz talentów ma się zacząć o 10:00. Do 15:00 nic się nie dzieje, koncertu jednak nie ma.
Mam sprawę do Siostry. Podchodzę i pytam, czy mogę zająć chwilę.
-poczekaj, już przychodzę.
Czekam w altance godzinę i Siostra się zjawia.

Uczy bezinteresowności.
Siedzę na lekcji. Przychodzi jeden z nauczycieli.
-Boli mnie głowa, mówi
-ok, tylko teraz mam lekcje. Podejdź do kliniki na przerwie, za 20 minut.
-bardzo mnie boli, potrzebuję teraz.
Wstaję więc i przemierzam dystans szkoła-klinika. Wracam z tabletką, a nauczyciela nie ma. Szukam w pobliskich klasach i nic. Tabletkę daję mu dopiero na przerwie, a nie dostaje w zamian ani “przepraszam”, ani “dziękuję”.
Nie przyjechałam tu po “przepraszam”, ani po “dziękuję”

Misja uczy mnie samej siebie. Pokazuje jak egoistyczna i pyszna potrafię być. Jak często myślę tylko o sobie.

Czy tylko misja uczy?

Twoja praca, Twoja rodzina, Twoi znajomi, Twoje studia są nauczycielami.
Tylko od Ciebie zależy, czy zechcesz być uczniem. Masz dwie opcje:

Możesz wydobywać z każdego spotkania z drugim człowiekiem szczebelki. Każdy szczebel, to stopień do nieba. Każdy szczebel to więcej miłości, radości, wiary, dokładności, czy cierpliwości.

Możesz również oskarżać i bluzgać. Denerwować się i przeklinać. Możesz dostrzegać co najgorsze u innych, pozostając cały czas niezadowolony. Możesz oszukiwać siebie, że jesteś lepszy, wartościowszy.

Wybieraj mądrze!

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Tata wie lepiej

Nie potrafię śpiewać.
Nie mam wykształcenia medycznego.
Nie znam dobrze języka.
Nie mam żadnych specjalnych talentów. Nie jestem nauczycielką angielskiego.
Nie jestem pedagogiem.

Co mogę dać dzieciom w Aftyce? Czego ja mam ich uczyć? Jak mogę pomóc na misji.

Takie myśli dręczyły mnie rok przed wyjazdem.
To prawda- nie mam nic.
Czyżby?? Zaraz, zaraz... mam Kogoś.
Mam Tatę, który daje mi tyle miłości, że nawet jak stoję nieruchomo to się przelewa.
Wylewa się, a dzieci podbiegają i chlupią się w Tatusiowej miłości.
Nieraz są trochę zawstydzone, zagubione, podbiegam wtedy i ...chlust.. Kubek miłości rozbryzguje się na maluchu.

Tata ze Swej miłości pomógł mi też odkryć moje umiejętności. Zakopane 2 metry pod moim “nie potrafię” leżały długie lata. Przypomniał mi moje doświadczenia, które zbierałam przez całe życie.
Przyszła misja, razem z Tatą odkopaliśmy. Teraz przydają się na każdą okazję.

Koncert kolęd. Biorę gitarę w rękę i gram.
Malowanie kościoła. Żółty tu, czerwony tam i już u Taty w domu przyjemniej.
Praca w klinice. W dużej mierze wydawanie witaminek, ale jak Jane wsadzi Josepha do płonącego śmietnika to zagryzam zęby i opatruję Jego spalone stópki.
Koszykówka w oratorium, biorę piłkę, dwutakt i kosz.
Bycie mamą. Przychodzi płacząca Florence ze skaleczoną stopą. Opatruję, przytulam i płacz zamienia się uśmiech.
Bycie księgową. Chwila moment i rachunki sprzed 15 lat leżą ułożone datami.
Lekcje tańca. Kilka tygodni praktyk i dziewczynki pokazują nowe kroki na scenie.

Nie myślałam, że te moje niedoskonałe zdolności przydadzą się kiedykolwiek.

W Polsce używam ich tylko dla siebie. Cieszyć się tym może jedynie ktoś bez słuchu, z zaniżoną estetyką, niskimi wymaganiami, czy ten kto wie ile pracy włożyłam, żeby namalować mu obrazek.

Tata jednak dokładnie to zaplanował. Wysłał mnie z całym pakietem moich doświadczeń. Wysłał mnie do miejsca, które akurat tych doświadczeń potrzebuje.

Jestem tutaj i uczę się. Zbieram nowe, często dziwne spotkania, rozmowy, sytuacje na półkę “do wykorzystania w przyszłości”.
Ciekawe co Tata szykuje dla mnie po powrocie? Zastanawiasz się nieraz co przyszykował dla Ciebie?

sobota, 7 grudnia 2013

Bliżej nieba?

Wolna sobota- nareszcie! Dzisiaj dzieci z oratorium mają Talent Show, potem adoracja, a następnie film z popcornem z resztą wolontariuszy. Cudownie, będzie cudownie!!

Ospale budzę się po szóstej. Dziś mogłam pospać prawie godzinę dłużej. Oczywiście nie zmienia to poziomu mojego wyspania, bo położyłam się do łożka później.
Wsiadamy do samochodu i jedziemy do nowicjatu salezjańskiego na Mszę.

Po Eucharystii Ksiądz Krzysztof zaprasza nas na śniadanie.
-Nie możemy Księże- odpowiadam zasmucona. Dziewczynki poprosiły mi o pomoc w tańcu. Za chwilę zaczynam próbę.
Pośpiesznie wracamy do domu. Biegam po placówce jak szalona, bo spóźniłam się 15 minut. Przenoszę komputer, ściągam muzykę, latam z pendrivem.

Zadowolona przychodzę do dziewczyn i mówię, że już mam wszystko czego potrzebujemy.
-Patrycja, ale my jednak dziś nie występujemy- odpowiadają.
Pokaz talentów powinien zacząć się o 10. Przychodzimy na czas, jak na białych przystało.
Do godziny 15:00 chodzimy między aulą, a pokojem z internetem, który jest obok.
Czekamy, dopytując o godzinę rozpoczęcia - nikt nic nie wie.
Po pięciu godzinach dowiadujemy się, że konkursu nie będzie bo mamy za mało chętnych.

Godzina 15:30 opuszczamy placówkę.
Cztery kilometry w skwarze i dochodzimy do Kościoła. Przy płocie stoi mnóstwo samochodów.
Muzyka wypływa z głośników, dbija się od drzew i budynków i dociera do naszych uszu.
-chyba trochę zbyt imprezowo jak na adorację, mówię śmiejąc się do Agnieszki,
-idziemy sprawdzić co się dzieje, odpowiada.
Mijamy bramę, a tam setki ludzi w kolorowych strojach. Z każdego kąta wypływa muzyka. Ludzie poruszają się w rytm wybijany na bębnach. Maluchy skaczą po pompowanych zamkach.
Zlatują się do nas dzieci, bo muzungu są oczywiście lepszą atrakcją niż cała impreza.
Adoracji nie ma, ale trafiłyśmy na piknik rodzinny.
Żegnamy muzykę, dzieci i tancerzy. Wracamy do domu, żeby zdążyć przed zmrokiem.

Od trzech dni planowałyśmy wspólne “kino” z resztą wolontariuszy.
Oglądanie filmów jest tutaj jedną z niewielu europejskich rozrywek Zawsze sprawia nam dużo radości. W końcu niecodziennie mamy możliwość poświęcić 2 godziny na siedzenie i patrzenie w monitor!
Popkorn zrobiony, komputer gotowy, głośniki podłączone. Wybieramy wspolnie film i...puk, puk, puk.
Niezbyt zadowolona podchodzę do drzwi. Otwieram ja, a tam dziewczynki z radosną nowiną.
-Mamy próbę na Chrismas Concert, czekamy na Ciebie i Agnieszkę.
Zagryzam zęby, biorę gitarę i po chwili spędzam godzinę grając kolędy.
Ze wspólnym filmem pożegnałyśmy się tego dnia.

Jeden dzień w Afryce pozwala dorzucić sobie +10 do pokory.
"Strącił władców z tronu, a wywyższył pokornych". Łk 1,52
Może jestem choć trochę bliżej nieba??