niedziela, 30 marca 2014

Potrzebne wsparcie!

Ostatnio widzę więcej. Dowiaduje się o przeszłości dzieci. Słyszę o aferach seksualnych. Jestem tutaj ponad 7 miesięcy i widzę, że niewiele mogę dać oprócz modlitwy.

Mała Rosmery modli się różańcem. Siedzi na ziemi z wyprostowanymi nóżkami. W okół pięćdziesiąt innych dziewczynek z GART-u, wolontariusze, matki i Siostry zakonne powtarzają kolejne “Hail Mary”.
Moją uwagę kolejny raz przykuwają nogi Rosi. Chudziutkie czarne patyki całe w dziurach i bliznach. Jedne rany się goją, a drugie ociekają ropą. Jej układ odpornościowy zniszczony przez AIDS nie radzi sobie z bakteriami. Niewiele osób wie o Jej chorobie. Ja wymawiam słowa modlitwy z myślą o młodszej siostrze.

Katrin jest jedną z bliższych mi dziewczynek. To Ona jako pierwsza zwierzała mi się z relacji z chłopakiem. Z nią dużo się śmieję, żartuję, rozmawiam. Jej poświęcam najwięcej czasu na study time. Ostatnio dowiedziałam się jak trafiła do City of hope. Ojciec wykorzystywał Ją seksualnie długi czas. Matka nic o tym nie wiedziała. Raz przyłapała Ojca jak gwałcił małą Katrin. Chcąc Ją chronić oddała dziecko do City of hope.

Maxwell jest strasznym łobuziakiem, ale dobry z Niego chłopiec. zawsze pomoże jak czegoś potrzebuję. Ma 11 lat. Ostatnio przyszedł do szkoły z Ojcem. Był bardzo smutny. Kilka dni później zapytałam Go czemu się nie uśmiechnął. Powiedział, że bolała go głowa, dlatego nie przychodził ostatnio do szkoły.
Kiedy Go pytałam znałam prawdę. Znaleziono Go z pięcioletnią dziewczynką z pierwszej klasy w łazience dla chłopców. Sytuacja w jakiej się znajdowali była dość jednoznaczna.

Marry jako piąta dziś przychodzi do kliniki z bólem brzucha. Jako kolejna na pytanie “Jadłaś śniadanie?” odpowiada “nie”. Po niej jeszcze kilka maluchów przychodzi do mnie z tym samym problemem.

Niektóre dzieci dorastają w domach, w których jest tylko jedno pomieszczenie. Mama, tata i maluchy śpią w jednym pokoju . Tam też dzieje się wszystko, a dzieci patrzą..
Niektóre zaraz po urodzeniu zaczynają walkę z HIV. Inne zostają krzywdzone przez matkę, czy ojca tak, że nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić. Jeszcze inne doświadczają każdego dnia głodu. Niektórym towarzyszą wszystkie te rzeczy na raz.

Co ja mogę im dać?
Lekcje matematyki, leki w klinice, tańce i śpiewy, a nawet rozmowy i przytulenie-to wszystko marność. To chwilowe znieczulacze, które nie dadzą pełni pokoju. Nie dadzą pełni wybaczenia. Nie dadzą pełni szczęścia.
Jest tylko jeden Lekarz, który może sobie z tym poradzić. Jest Jezus Chrystus.
My to tylko drobne narzędzia, którymi chce się posługiwać.

Nie piszę tego, żebyście wzdychali nad biednymi murzynkami. Nie piszę tego, żebyście uronili łzę. Piszę, bo potrzebne jest wsparcie! Nie potrzebne są materiały szkolne, ubranka, czy pieniądze! Każda z moich pięćdziesięciu księżniczek potrzebuje modlitwy. Dzieci ze szkoły potrzebują modlitwy. Rodziny potrzebują modlitwy. Ja potrzebuję, żebyście się za mnie modlili!

Imiona dzieci zostały zmienione.

sobota, 22 marca 2014

Zambijskie serce

Siedzę z Agnieszką, Gosią i Judytką (wolontariuszkami z Mansy) w domu. Spotkanie po kilku miesiącach przynosi dużo radości. Brzuchy bolą nas ze śmiechu.
- Ksiądz Roman wysłał daty powrotów!- wykrzykuje Gosia.
Każda z nas pospiesznie sprawdza maila.
Znałam przybliżony termin wylotu. Mimo to 12-tego lipca brzmi jak wyrok.
Siedzimy kilka minut w ciszy. Ściska mnie w żołądku jakby ktoś na niego nadepnął. W głowie przeskakują wspomnienia z Afryki.
-Jeszcze tylko cztery miesiące!- wykrzykuję
-Przecież dopiero co przyjechałyśmy, potwierdza Agnieszka.

Nigdzie czas nie pędził mi tak jak tutaj. Zaczynam nowy tydzień w poniedziałek i nim się obejrzę już jest piątek. Godziny, dni, miesiące, wszystko przemija w zawrotnym tempie.

O dacie powrotu powiedziałam dziewczynkom z sierocińca. Nie wiedzą ile to cztery miesiące. Co chwilę jakiś z młodszych aniołków pyta "wyjeżdżasz jutro?".

Czy będzie mi trudno zostawić Afrykę?
Podejrzewam, że trudniej, niż jestem sobie w stanie wyobrazić. W City of hope spędziłam najpiękniejsze 7 miesięcy w moim życiu. Mam tutaj 50 sióstr, które będą cały czas w moim sercu.

Po tym czasie spędzony na afrykańskiej ziemi wiem jedno. Nie chcę robić nic bez Jezusa! Moja misja jest tak piękna, dlatego, że przechodzą przez nią trzymając Go pod ramię.

Pisałam, że zostałam wynajęta na rok przez Szefa. On zdecydowanie wie co jest dla mnie najlepsze.
Nasza współpraca się nie kończy! Misja była początkiem, a po niej dalej wynajmuję się dla najlepszej Firmy na świecie.

Zostawię w Afryce kawałek mojego serce. Wiecie co jest najlepsze? Pan Jezus robi tak, że jeśli kawałek serca oddajesz On powiększa Twoje! Wierzę, że po powrocie moje serce będzie większe. Wierzę, że będzie kochało piękniej.

niedziela, 16 marca 2014

dumna Polka

W Zambii przeżyłam trzy polskie Msze. Za każdym razem, kiedy Ksiądz zaczynał “W imię Ojca, Syna...” wielki uśmiech pojawiał mi się na twarzy. Język Polski jest niesamowity!. Dla niektórych to syczenie i świszczenie. Dla mnie piękne, nikomu oprócz nas-Polaków nie znane dźwięki.

Nigdy nie wyjeżdżałam na długo z kraju. Nigdy nie tęskniłam za polską Mszą, za polskim powitaniem w sklepie. Nie tęskniłam, dopóki nie wyjechałam do Afryki.

Ostatnio obejrzałam na facebook’u film “Poland is beautiful”. Oglądałam piękne widoki i w myślach zmieniałam miejsca, które tak dobrze mi się kojarzą.
Na początku spacerowałam po Bieszczadach i podziwiałam ogrom zieleni. Potem przejazd motorówką “na stopa” przez Solinę. Szybka zmiana miejsca i już rzucam się śnieżkami z Martą i Maćkiem u podnóża Tatr. Chwilę później siedziałam na łebskiej plaży i wpatrywałam się w zachód słońca nad Bałtykiem. Po zachodzie wyjście nocą na wydmy w Parku Słowińskiego. Tam czekałam cierpliwie na wschód. Na koniec spacerowałam po starówce w pięknym Gdańsku.

Nigdy nie zachwycała mnie architektura. Wzdychałam na widok kwiatka, drzewa, czy ptaka, ale budynki??
Nie zachwycała mnie dopóki nie zobaczyłam Lusaki. Nie ma tutaj ani jednego dzieła architektury. Wszystko jest podrapane, brudne i obskurne. Sklepy to zazwyczaj zlepki tektury. Wszędzie góry śmieci. Jedyne co zdobi to miasto, to kobiety w kolorowych chitengach z koszami owoców na głowie.

W ostatni weekend mieliśmy spotkanie wolontariuszy salezjańskich. Piętnastu młodych z Australii, Am. Południowej, Am. Północnej i Europy spotkało się w Afryce.
Każdy miał przedstawić kawałek swojej kultury.
Po pierwsze hymn narodowy. Serce bolało kiedy młodzież śpiewała swoje hymny z kartki tańcząc przy tym. Zaraz potem stawali na baczność i śpiewali hymn Malawi, czy Zambii.
Po spotkaniu usłyszałam od Niemki “Patrycja niesamowite jest to jacy zakorzenieni w kulturze jesteście. Wasz taniec, wasze śpiewy- to było niesamowite!”

Piękno i bogactwo Polski dostrzegłam po 7 miesiącach w Zambii. No cóż....niektórym potrzeba czasu i doświadczeń. Dziękuję Bogu, że dał mi czas i odpowiednie przeżycia, abym mogła zakochać się w mojej Polsce!

wtorek, 4 marca 2014

Mój Kościół

Mój rodzinny dom znajduje się dwie minuty od Kościoła. Z rówieśnikami spędziłam tam dużą część mojego dzieciństwa. Plac wokół czternastowiecznego, gotyckiego zabytku był miejscem moich zabaw. Asfalt przy świątyni był najlepszy do jazdy na rolkach. Zakamarki, których nikt nie znał były najlepsze do zabawy w chowanego. Nikt nas nie wyganiał dopóki nie byliśmy za głośno. Do tego schorowany Ojciec Kazimierz z pierwszego piętra klasztoru zrzucał czekoladowe cukierki.

W niedzielę przy ołtarzu, blisko Pana Jezusa śpiewałam wraz ze scholką podczas Mszy.
Nie pamiętam jaka była moja relacja z Panem Jezusem. Nie wiem, czy w ogóle była. Wiem jednak, że Kościół-świątynia był moim domem. Czułam się bezpiecznie u Taty. On natomiast przygotowywał mnie Tam na naszą relację.

Po moim pierwszym nawróceniu odkryłam Kościół jako wspólnotę. Zobaczyłam wtedy, że mam dużo braci i sióstr. Niektórzy pewni siebie, uśmiechnięci, mądrzy, piękni, zachwycający. Inni poranieni, zepsuci, niepewni, szukający pomocy. Starzy, młodzi, w szpilkach, czy z dredami. Rodziny się nie wybiera...
Nad nami nasz kochany Tata. Ten Kościół nazywany przez wielu “martwym” stał się atrakcyjnym miejscem dla młodej, rozrywkowej dziewczyny. W dodatku tam zaczęła się najlepsza impreza jaką przeżyłam dotychczas- ŻYCIE!

Doleciałam do Afryki w sobotę o 23:00. W niedzielę o 7:30 siedziałam w Kościelnej ławce. To była moja pierwsza afrykańska Msza. Zamiast się skupić na Jezusie obserwowałam moje czarne, roztańczone i rozśpiewane rodzeństwo. Po Mszy dostałam kilka serdecznych uścisków. Dla mnie były jak “Witaj w domu Patrycja!”. Tak właśnie się czułam.
Podczas kolejnej Eucharystii mama małego Jospepha śpiewała w chórze. Joseph szybko się znudził i zdecydowanie chciał zmienić miejsce. Nie potrafił jeszcze dobrze chodzić, więc nie mógł uciec. Wiercił się i kręcił, aż go “wujek” siedzący obok wziął na ręce. Zdecydowanie było Mu tam dobrze. Joseph zmieniał ławki przechodząc z rąk do rąk “ciotek” i “wujków” po całym Kościele.

Podczas moich prawie siedmiu miesięcy w Zambii dostałam na facebook’u więcej wiadomości niż przez całe moje życie. Większość z nich to zapewnienia moich braci i sióstr o modlitwie.

Kościół jest dobry. Kościół jest Jezusa, więc musi być dobry.
Szatan nie lubi Kościoła. Wścieka się zawsze, gdy dobro się dzieje. Wścieka się, gdy młody chłopak zostaje wyświęcony na Księdza. Wścieka się, gdy się nawracasz. Wścieka się na moich braci i siostry, którzy się modlą. Wścieka się teraz na mnie, że piszę prawdę o nim. On prawdy nie cierpi.
Zawsze próbuje mącić. Uderza z całą swoją mocą w Księży, uderza w Ciebie i uderza we mnie.

Szatan jest cwany. Ja sobie z nim nie radzę, Ty zapewne też. Najlepsze jest to, że Ktoś to robi za nas. Wystarczy się tylko za Nim ustawić. On jak najpotężniejszy bodyguard odpędza wszystkie ataki. No i Kościół, który się modli.Modli się za Ciebie i za mnie. Modli się o to, żebyśmy mieli siły schować się za Jezusem. Niesamowite prawda?