środa, 26 lutego 2014

Co wybieramy?

“Jesteśmy z Ciebie dumni”, “Jesteś niesamowita”, “Tak bardzo Cię podziwiam!”- często słyszę od ludzi. Po wiadomości z taką treścią nieraz czerwienieje ze wstydu. Zastanawiam się “dlaczego?”

Codziennie toczę walkę.
Idę na Mszę. Myśli wędrują po całej kuli ziemskiej. Skupiają się na wszystkim, tylko nie na Ołtarzu. Nieraz próbuje je ściągać do kaplicy u Sióstr, a nieraz pozwalam im uciec.

Idę do szkoły. Mam dwie opcje. Mogę próbować być twarda. Mogę każdą kropelkę siły skupić na zaprowadzeniu porządku w klasie z prawie pięćdziesięciorgiem dzieci. Sprawia to, że po kilku godzinach wychodzę wyczerpana.
Mogę też usiąść w rogu i czytać książkę. Zostawić tę pracę nauczycielce. Przy okazji nie być dla dzieci “złą Patrycją”, która krzyczy i karze.

Idę do kliniki. Grupka dzieci- udawaczy przychodzi każdego dnia z innym symptomem. Kolejka do kliniki rośnie. Niektórzy są naprawdę potrzebujący. Co zrobić z udawaczami- dziećmi szukającymi uwagi? Przyjmuję ich z uśmiechem, wydaję witaminkę i przytulam? Może jednak wykrzykuję, że wiem że udają i odsyłam je na lekcje?

Po obiedzie zajęcia z dziewczynkami. Mama(opiekunka dziewczynek) komunikuje “Wszystko zależy od Ciebie, dzieci nie muszą mieć dziś programu”. Co robię? Idę zająć się moimi młodszymi siostrami, czy ruszam na kawę do domu?

Nauczyciel Mwemba wkurza mnie niemiłosiernie. Modlę się za Niego i mówię Mu, że nie podoba mi się Jego zachowanie? Czy może idę do Agnieszki i z Nią dzielę się opinią na ten temat?

Idę na studytime. Moureen dziesiąty raz nie rozumie jak tłumaczę Jej matematykę. Mam siłę, żeby tłumaczyć Jej jedenasty raz? Czy zostawiam Ją z nierozwiązanym zadaniem?

Raz wygrywam, raz przegrywam.

Czy Ty nie masz tak samo? Czy w pracy, szkole, w rodzinie, w przyjaźni nie wybierasz?
Mnie od Ciebie różni tylko to, że 10 sierpnia wsiadłam do samolotu Warszawa-Amsterdam-Lusaka.
Módlmy się za siebie nawzajem, żebyśmy zawsze umieli wybierać dobro.

niedziela, 16 lutego 2014

Pół roku w Zambii

W tym tygodniu minęło moje sześć miesięcy mojej misji. Codziennie żyję tak samo.
Msza, szkoła, klinika, zajęcia z dziewczynkami, różaniec, studytime, chwila na internet i spać. Mój dom to 13 hektarów ziemi otoczonych wysokim murem.
Jedynie w weekendy opuszczam placówkę.

Znajomi pytają mnie “Miałaś ostatnio jakieś przygody?”, “Co ciekawego się wydarzyło?”.
Zawsze wydaje mi się, że moje odpowiedzi nie będą zadowalające. Nic, co mogłoby być interesujące dla nich się nie wydarzyło!

Jestem “powsinogą”. Nigdy nie umiałam usiedzieć w jednym miejscu. Tutaj siedzę już pół roku. Nieraz słyszę “współczuję Ci tej misji”, “na serio o 21 musicie być już w swoim domku?”, “Strasznie tu nudno!”

A ja przeżywam najpiękniejszy czas w swoim życiu. Uczę się cieszyć z danej chwili, z tego co mam.
Najszczęśliwszą czyni mnie Msza Święta. Szczególnie ta we wspólnocie. Cała olbrzymia rodzina zbiera się wtedy wokół ołtarza, żeby wychwalać Naszego Tatę. Śpiewy są takie głośne, że gdybyście się wsłuchali to pewnie doszłyby do Waszych uszu w Polsce. Całe ciało tańczy, a serce podskakuje radośnie w rytm bębnów.

Każdego ranka wstaję rano i uśmiecham się szeroko. Szczególnie kiedy pomarańczowe słońce krzyczy mi przez okno “wstawaj! Nowy dzień!”.

Szczerzę się, kiedy spotkam po drodze ze szkoły pierwszoklasistów.
Przybiega do mnie gromadka dzieci. Każde po kolei przytula się na powitanie. Moje ręce dopada kilkanaście malutkich, czarnych łapek. Chwytają mnie tak, że od dłoni do przedramienia ciężko jest dostrzec białą skórę.“Idziemy Cię odprowadzić do kliniki Patrycja” ogłaszają. Dochodzimy do okrągłego starego domku. Maluchy ustawiają się w kolejce, żeby dostać witaminkę i kolejny uścisk.

Rozpiera mnie radość kiedy wracam z tańców z dziewczynkami. Nogi uginają się pod ciężarem zmęczenia. W drodze do domu dalej słyszę muzykę i tańczę, nie zastanawiając się czy ktoś mnie widzi.

Czy jestem szczęśliwa bo jestem w Afryce? Zdecydowanie nie! Jestem szczęśliwa, bo jestem z Jezusem! Byłam też szczęśliwa z Nim w Polsce.

Życzę każdemu z Was tego prawdziwego szczęścia. Tego, które wypływa z serca i rozlewa się na całe ciało. Tego, które niezależnie co się dzieje na zewnątrz zawsze będzie rozchmurzało. Takiego, którego żadne burze, wichry i huragany nie będą w stanie zabrać. Tego, które pochodzi od Chrystusa.

niedziela, 9 lutego 2014

Świętego Jana Bosco

31 sierpnia jest Świętem Jana Bosco. Dwa dni wcześniej Siostra Prisca- Dyrektorka szkoły prosi nas o przygotowanie konkursów. "Nauczyciele je przeprowadzą i zajmą się dziećmi"- tłumaczy nam.

Po Mszy Świętej dla uczniów przychodzimy do szkoły. Zbieramy wszystkie przygotowane materiały na 17 konkursów dla 150 dzieci. Przybiega do nas Siostra i krzyczy “Dziewczyny! Gdzie jesteście, wszyscy na Was czekają?”. W ręce, pod pachy i pod brodę bierzemy wszystkie potrzebne rzeczy.

Wychodzimy na wielki plac po środku szkoły. Dzieci siedzą na obrzeżach chowając się w cieniu. “To teraz prowadźcie” mówi Siostra. "Gdzie nauczyciele, to Oni mieli się tym zająć?!” pytamy lekko zirytowane. Siostra wzrusza ramionami. Rozglądam się wkoło i nie widzę mikrofonu.
”Jak mam mówić do prawie 1000 dzieci bez nagłośnienia?!” pytam coraz bardziej zdenerwowana. ”Nie zdążyliśmy podłączyć, zaraz to zrobimy” odpowiada jeden z nauczycieli. Z każdej strony słyszymy krzyki “szybciej, szybciej dziewczyny!”
“Panie Boże ratuj!” rozbrzmiewa w moich myślach.

Każą zacząć konkursy bez mikrofonu. Zdzieramy gardła, dzieci kleją się z każdej strony. Nie możemy zaprowadzić porządku.
Każdy nas pogania. Biegamy z miejsca miejsca. Opanowuję się, żeby nie zacząć krzyczeć.
Po ponad pół godziny dostajemy mikrofon, który żyje swoim życiem. Nie pomaga zbytnio.
Spoglądamy z Agnieszką co róż na siebie wymownie. Nie trzeba słów, żeby zobaczyć jak bardzo nam się to nie podoba.

Po imprezie wychodzimy wściekłe i całkowicie zrezygnowane.
Dezorganizacja to drugie imię Afryki. Zambijczykom nie przeszkadza, a białego doprowadza do szaleństwa.
"Wymyślałyśmy konkursy i przygotowywałyśmy materiały przez dwa dni! Wszystko zmarnowane!"- to nasze komentarze.
Po kilku godzinach dołączamy do obiadu z nauczycielami. "Niezła robota, dobre konkursy!"-słyszę od kilku z nich.
Idę na zajęcia z dziewczynkami z Sierocińca. Co druga ściska mnie wdzięcznie za przygotowanie zabaw.
Spotykamy Siostrę Prisce. "Gratuluję i dziękuje za ogarnięcie wszystkiego dziewczyny!"-wykrzykuje.

Ja czuję się najmniejsza. Zero zadowolenia z pracy, zero satysfakcji.
Pan Bóg działa. Nie blokuje Go pycha, nie blokuje Go moje "Ja".
Ja tylko patrzę i zadziwiam się Jego wielkością.


"Tak mnie skrusz, tak mnie złam,
tak mnie wypal Panie
byś został Tylko Ty, jedynie Ty"