poniedziałek, 21 października 2013

Misyjne figle..

Przyjechałam tutaj pusta, a nawet na minusie. To tak jakbym wlatywała do Zambii z kartkę z drukowanymi napisami na czerwono:
NIE PODZIĘKUJĄ CI!
NIE DOCENIĄ!
NIE POCHWALĄ CIĘ!
NIE MYŚL, ŻE BĘDĄ MILI..
Nie spodziewałam się zbyt wielu pozytywów. Wiedziałam, że będę ciężko pracować,a rzadko kiedy usłyszę “dziękuję”.
Nie miałam oczekiwań co do dziewczynek, wolontariuszy, Sióstr, czy współpracowników.
Jedyną co miałam to zaufanie do mojego Najemcy. Wiedziałam, że nie dostanę więcej niż dam radę udźwignąć. Wiedziałam, że nie zostanę sama, że On będzie mnie trzymał.

Pierwsze zajęcia prowadzone samodzielnie w szkole. Dzieci krzyczą, biegają, biją się, skaczą. Mówię, proszę, krzyczę- nic. Przechodzi mnie fala złości, frustracji i zwątpienia.
Całą sytuację ogląda Evaristo- mój klasowy ulubieniec. Jest największym łobuzem w klasie, ale teraz siedzi jako jeden z nielicznych na swoim miejscu. Chwilę wcześniej próbował ustawiać klasę. Nie wyszło Mu, więc nie robi większego zamieszania.
Na koniec przynosi mi laurkę z napisem : “My name is Evaristo, I love Patrycja”

Wstaję rano później niż powinnam. Jem szybkie śniadanie i wybiegam na Mszę. Przesypiam połowę. Dziś to jeden z tych cięższych dni, kiedy oczy opadają mimowolnie.
“Potrzebuję kawy” krzyczę w myślach. Nie mam możliwości iść do domu i zrobić jej sama.
Szybki telefon do Przemka- wolontariusza. Po 10 minutach piję pyszną kawę i zajadam się ciasteczkami (to nie jest tutaj standardem).

Dziewczynki przychodzą do mnie i pytają o słodycze. Dostają po cukierku, nie słyszę podziękowań. Kilka dni później jedząc ciasteczko dzielą je na pół i dają mi jedną część.

Zambijczycy próbują zedrzeć ze mnie pieniądze na każdym kroku. W busie udają, że nie zapłaciliśmy. Wywożą nas w nieznaną okolicę Lusaki, po czym nie oddają pieniędzy. Zawsze brakuje im jakiś drobnych kwacha, żeby wydać pełną resztę. Często podstawowym zwrotem nawet dorosłej osoby jest “give me”-daj mi.
Biały to bogaty człowiek, który zawsze ma coś, co może dać.
Churchil zabiera mnie i Agnieszkę na wycieczkę za Lusakę. Pływamy łódką i motorówką po rzece, oglądamy góry. Przy każdej nowej atrakcji patrzymy na siebie z Agą niepewnym wzrokiem zastanawiając się “co będzie, gdy dojdzie do zapłaty?”
Cherchil nie chce słyszeć o żadnych pieniądzach. Ja odzyskuję wiarę w Zambijczyka.

a tutaj radość części mojej wolontariackiej rodziny z zambijskiego spotkania;)
Każda z malutkich radości sprawia, że na mojej twarzy pojawia się ogromny uśmiech. Każda z malutkich radości przypomina mi, że jest Ktoś kto się o mnie troszczy.
Każda trudna sytuacja jest wynagradzana radością, na którą warto jest czekać.

1 komentarz: