wtorek, 4 marca 2014

Mój Kościół

Mój rodzinny dom znajduje się dwie minuty od Kościoła. Z rówieśnikami spędziłam tam dużą część mojego dzieciństwa. Plac wokół czternastowiecznego, gotyckiego zabytku był miejscem moich zabaw. Asfalt przy świątyni był najlepszy do jazdy na rolkach. Zakamarki, których nikt nie znał były najlepsze do zabawy w chowanego. Nikt nas nie wyganiał dopóki nie byliśmy za głośno. Do tego schorowany Ojciec Kazimierz z pierwszego piętra klasztoru zrzucał czekoladowe cukierki.

W niedzielę przy ołtarzu, blisko Pana Jezusa śpiewałam wraz ze scholką podczas Mszy.
Nie pamiętam jaka była moja relacja z Panem Jezusem. Nie wiem, czy w ogóle była. Wiem jednak, że Kościół-świątynia był moim domem. Czułam się bezpiecznie u Taty. On natomiast przygotowywał mnie Tam na naszą relację.

Po moim pierwszym nawróceniu odkryłam Kościół jako wspólnotę. Zobaczyłam wtedy, że mam dużo braci i sióstr. Niektórzy pewni siebie, uśmiechnięci, mądrzy, piękni, zachwycający. Inni poranieni, zepsuci, niepewni, szukający pomocy. Starzy, młodzi, w szpilkach, czy z dredami. Rodziny się nie wybiera...
Nad nami nasz kochany Tata. Ten Kościół nazywany przez wielu “martwym” stał się atrakcyjnym miejscem dla młodej, rozrywkowej dziewczyny. W dodatku tam zaczęła się najlepsza impreza jaką przeżyłam dotychczas- ŻYCIE!

Doleciałam do Afryki w sobotę o 23:00. W niedzielę o 7:30 siedziałam w Kościelnej ławce. To była moja pierwsza afrykańska Msza. Zamiast się skupić na Jezusie obserwowałam moje czarne, roztańczone i rozśpiewane rodzeństwo. Po Mszy dostałam kilka serdecznych uścisków. Dla mnie były jak “Witaj w domu Patrycja!”. Tak właśnie się czułam.
Podczas kolejnej Eucharystii mama małego Jospepha śpiewała w chórze. Joseph szybko się znudził i zdecydowanie chciał zmienić miejsce. Nie potrafił jeszcze dobrze chodzić, więc nie mógł uciec. Wiercił się i kręcił, aż go “wujek” siedzący obok wziął na ręce. Zdecydowanie było Mu tam dobrze. Joseph zmieniał ławki przechodząc z rąk do rąk “ciotek” i “wujków” po całym Kościele.

Podczas moich prawie siedmiu miesięcy w Zambii dostałam na facebook’u więcej wiadomości niż przez całe moje życie. Większość z nich to zapewnienia moich braci i sióstr o modlitwie.

Kościół jest dobry. Kościół jest Jezusa, więc musi być dobry.
Szatan nie lubi Kościoła. Wścieka się zawsze, gdy dobro się dzieje. Wścieka się, gdy młody chłopak zostaje wyświęcony na Księdza. Wścieka się, gdy się nawracasz. Wścieka się na moich braci i siostry, którzy się modlą. Wścieka się teraz na mnie, że piszę prawdę o nim. On prawdy nie cierpi.
Zawsze próbuje mącić. Uderza z całą swoją mocą w Księży, uderza w Ciebie i uderza we mnie.

Szatan jest cwany. Ja sobie z nim nie radzę, Ty zapewne też. Najlepsze jest to, że Ktoś to robi za nas. Wystarczy się tylko za Nim ustawić. On jak najpotężniejszy bodyguard odpędza wszystkie ataki. No i Kościół, który się modli.Modli się za Ciebie i za mnie. Modli się o to, żebyśmy mieli siły schować się za Jezusem. Niesamowite prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz