Urodzinowy prezent
Jestem w Afryce i Święta spędzam z rodziną. Nie z tą rodziną z Polski, także nie z tą z City of Hope.
22 grudnia, w moje urodziny dostaje najpiękniejszy prezent. O godzinie 9 rano, po 18 godzinach w zatłoczonym autokarze jestem w buszu.
Na przystanku czekają moje wolontariackie siostry i Marta (przyjaciel rodziny). Za nimi około 30-scioro dzieci z wioski, które rzucają się na mnie na powitanie.
Wigilijne szalestwo
24 grudnia przygotowujemy wigilijną kolację.
Przysłowie mowi "gdzie kucharek 6, tam nie ma co jeść". Nas jest 7, więc jedzenia nie brakuje. Prąd stroi sobie żarty. Działa jak mu humor przypisuje. Babeczki pieką się 2 godziny z przerwami w zasilaniu co kilka minut. Nie tracą na smaku, a nawet jeśli... każdy zakalec, czy nieudana próba wypieku jest powodem do degustacji. Po kilku miesiacach w Afryce niewiele trzeba, żeby ucieszyć nasze podniebienia.
Po całodniowym kucharzeniu siadamy do wigilijnego stołu.
Prąd postanowił, ze zrobi nam odpowiedni nastrój i wziął przerwę na kilka godzin. Świeczki oświetlają biały obrus, a na nim owoce naszej całodziennej pracy. Pierogi, barszcz, sałatki, ryba i sernik kuszą wyglądem i zapachem.
Kolacja jest polsko-zambijska. Oprócz wolontariuszy przy stole siedzi Ks. Czesiek, Ks. Gienek (gospodarze) i dwójka zambijskich wolontariuszy.
Po modlitwie, dzieleniu opłatkiem i jedzeniu, kolędujemy. Ksiadz Czesiek wyciaga akordeon i do uszu dochodzi melodia "Dzisiaj w Betlejem".
Z zaszklonymi oczyma wspominam minione Święta w Polsce.
Urodziny Jezusa
Po kolacji przechodzimy przez palmową alejkę, żeby znaleźć się w Kościele.
Przed wejściem stoją powbijane w piasek liście palmowe przyozdobione w papier toaletowy. Papier pierwszej jakości, biały i mięciutki. Parafianie musieli się wykosztować.
Wchodzę do Kościoła, a tam jeszcze więcej toaletowych ozdób. Dodatkowo cale prezbiterium w balonach i sempertynach.
..w końcu mamy urodziny.
Msza się zaczęła. Dziewczynki w białych sukniach tanecznym krokiem prowadzą Księdza do Ołtarza.
Wszystkiemu towarzyszy głośny radosny śpiew. Bębny wystukują rytm, tak że nie można ustać w miejscu. Każdy porusza się do muzyki.
W trakcie Mszy prąd wraca, co wywołuje dodatkowa fale radości.
Dzieci wystawiają jasełka. Nikomu nie przeszkadza, ze nie śpiewają w rytm dźwięków granych na akordeonie. Po wystepie otrzymują gromkie brawa.
Wychodzimy z Kościoła i na niebie rozbryzgują się kolorowe petardy. Małe czarne rączki przy każdym wybuchu wtulają się we mnie tak mocno, ze nie mogę oddychać. Zaraz po tym puszczają mnie i tańczą wykrzykując swoja radość.
Bóg rodzi sie w buszu. Rodzi się w biedzie, w głodzie, wśród dzieci z wydętymi brzuszkami. Rodzi się wśród papieru toaletowego. Rodzi się pomimo, ze 1/3 z uczestników Mszy jest pijana. Rodzi się w smrodzie i brudzie, żeby móc zmieniać Lufubu.
Czy pozwolisz zmienić Mu siebie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz