sobota, 9 listopada 2013

Czas zadziałać

Godzina 18:30 i Zambię przykrywa zasłona nocy. Olbrzyma czerwona, płonąca kula chowa się za horyzont. W ciągu chwili temperatura spada o kilka stopni i robi się całkiem przyjemnie.

Standardowo do godziny 19:30 mamy studytime z dziewczynkami z sierocińca. Mnożymy, dzielimy, piszemy, literujemy, czytamy. Olbrzymia radość ogarnia placówkę, kiedy prąd bierze wolne i studytime’u nie ma. Sierociniec zamienia się w tętniący życiem plac zabaw. Plac, na którym nie ma huśtawek, drabinek, torów przeszkód, piaskownicy, ale ma dzieci! Siedzę w domu, jak zazwyczaj, czekając na prąd. Czekam, bo muszę zjeść, umyć się, napisać parę zdań na bloga. Trochę czytam, trochę się modlę, trochę rozmawiam z Agą-czekam. Z dworu dochodzą odgłosy zambijskich piosenek i rytm bębnów. Rozbrzmiewają w moich małżowinach usznych zachęcając do wejścia w zabawę. Bujam się w rytm muzyki, ale... Powoli, powoli, JESTEM ZAJĘTA - przecież czekam! Co z kolacją, prysznicem i blogiem?

Kiedy dwadzieścia pięknych głosów śpiewa moją ulubioną piosenkę poddaje się. Zamieniam moje czekanie na działanie i biegnę w kierunku sierocińca. Po cichu wkradam się do koła wystukując rytm piosenki. Dziewczynki nie przerywając sobie, z uśmiechem przyjmują mnie do gry. Tańczymy, śpiewamy, wyliczamy, gramy, pląsamy się w rytm piosenek. Każdej pomyłce towarzyszy tornado radości. Pochłania wszystkich dookoła.

Ładuję się widokiem bawiących się dzieci. Nie wiem, kiedy zobaczę taką gromadę cieszącą się “bez niczego” w Polsce. Przypominam sobie jak cudownie jest być dzieckiem! Zamiast bezczynnie czekać, spędzam jeden z cudowniejszych wieczorów na misji. “Tak jest mało czasu, mało dni, serce bije tylko kilka chwil” - wykorzystajmy czas najlepiej jak możemy.

niedziela, 3 listopada 2013

Biało-czarne

Siedzi czarny Mukuka na wygodnym krześle pod drzewem. Zaczyna po śniadaniu, jak porządnie się wyśpi. Siedzi rozwalony jak król na tronie. Słucha świergotu ptaków, czasami dzieci przybiegną przytulić tatę, więc ściska je mocno. Po południu słońce po przemierzeniu długiej drogi po niebie przygrzewa Mu w stopy. Mukuka wstaje leniwie i przenosi swoje cztery litery w miejsce, gdzie będzie mógł dalej odpoczywać. Tam kontynuuje swoje celebrowanie dnia dzisiejszego, aż do wieczora.

Biała Patrycja najlepiej czuje się kiedy ma cały dzień zawalony obowiązkami. Kiedy kładzie się spać wykończona z wysiłku nazywa się “spełnioną”. Nigdy nie spędza czasu sama. Potrafi usiąść i siedzieć tylko wtedy kiedy ma przed sobą laptopa z aktywnymi znajomymi na facebook'u.

Mieszka teraz w Afryce. Kiedy brakuje prądu i nie ma zajęć szybko się męczy. Nie potrafi spędzać czasu z samą sobą, bo boi się siebie. Nie potrafi w pełni cieszyć się chwilą obecną, bo czeka. Czeka, aż wróci prąd. Czeka na wekend. Czeka na wakacje. Czeka na spotkanie z przyjaciółmi. Nie potrafi usiąść i siedzieć, bo wtedy odkrywa siebie. Odrywa jak bardzo jej źle ze samą sobą.

Czarny Joseph traktuje pracę jako dodatek. Przychodzi spóźniony, nieraz nie przychodzi wcale. Stoi pół dnia na budowie i podlewa cegły wodą. Kiedy zmęczy się trzymaniem węża ogrodowego idzie odpocząć do cienia. Kiedy zechce Mu się pracować wraca do podlewania. Nic nie musi, nigdzie się nie spieszy.

Czarny mechanik umówił się na poniedziałek, żeby naprawić samochód. W poniedziałek go nie widać. Wieczorem dzwoni z informacją, że będzie jutro. We wtorek sytuacja się powtarza, a w słuchawce słychać “I am coming”. Nie widać go przez kolejne trzy dni. Po przybyciu naprawa samochodu zajmuje Mu kolejne tyle czasu.

Biały Zbyszek założył firmę. Dobrze się rozwija, ale Zbyszkowi ciągle mało. Poucinał pensje pracownikom, bo to co zarabiał wcześniej już Mu nie wystarcza. Kilka osób się zwolniło, więc bierze sprawy w swoje ręce. “Zrobię to lepiej i nie będę nikomu płacił”- myśli. Siedzi więc w pracy od rana do wieczora, a dzieci zapominają jak tata wygląda. W zamian dostają nowe ipad’y, a żona nową zastawę i “problem” z głowy.

Biała Kasia pracuje w korporacji. Zaczęła pracę, żeby dorobić na studia. Teraz spędza w niej 12 godzin dziennie. Nie musi, ale chce, bo to są pieniądze! Gonią Ją deadline i osiąganie celów. Zapomniała już co to życie studenckie, w domu nie była od czterech miesięcy. Nieważne! Kupiła nową sukienkę w najlepszym butiku. Nie ma jej gdzie ubrać, bo nie ma na to czasu, ale zasłużyła sobie.

Czarni Sara i Costa biorą ślub Zambii. Eucharystia zaczyna się o 10:00. Godzina 11:00, a Państwa młodych nie ma. Goście cierpliwie czekają, co chwilę ktoś dochodzi do ławki. Kiedy słychać stukot obcasa wierni odwracają się, żeby zobaczyć czy to nie aby para młoda. Godzinna 11:30 i ceremonię czas zacząć. Każdy z uśmiechem na twarzy tańczy i śpiewa wychwalając Boga za Jego dary.

Biali Basia i Grzesiek biorą ślub w Polsce. Eucharystia zaczyna się o 16:00. Godzinna 13:30, a brat Pana młodego dalej ma niewyprasowaną koszulę. W domu słychać głośny ryk “Mariola, rusz się z tym prasowaniem!!”. Zaraz potem nie może znaleźć fioletowego krawatu pod sukienkę żony. Wszystko wina żony, bo “na pewno gdzieś go położyła’. Kasia, ich córka myjąc zęby wybrudziła sukienkę pastą. Mariola biega jak szalona zapierając plany i krzycząc na wszystkich w około. Godzina 15:50, a Oni wyjeżdżają z domu. Na Mszę docierają spóźnieni o 16:03. Zaczynają ze sobą rozmawiać około 23:00 kiedy alkohol “zaczyna działać”.

Nie jestem zambijska. Nadal wkurza mnie to, że Ojcowie zaniedbują swoje rodziny,  że nic nie jest na tyle ważne, że być musi, oraz, że czas mógłby nie istnieć.

Zambia ukazuje mi drugą, kontrastową stronę funkcjonowania. Szukam kompromisu i chcę się uczyć.

Czuć się być sama ze sobą i czuć się z tym dobrze.
Uczyć się traktować pracę jako dodatek do życia, a nie jego cel.

niedziela, 27 października 2013

Cieszę się, ze tęsknie

Mija dwa i pół miesiąca mojej misji i zaczynam tęsknić.



Tęsknie za Martusią i wypadami na rolki do parku Reagana. 
Tęsknie za kawą u Agi przy stole w kuchni z całą Jej rodziną.
Tęsknie za widokiem morza przy molo na Brzeźnie.  
Tęsknie za wygłupami z mamą.
Tęsknie za Salezjańskim Ośrodkiem Misyjnym, który stał się dla mnie domem. Za weekendowymi spotkaniami i wieczorną adoracją.
Tęsknie za obiadkami-niespodziankami moich współlokatorek.
Tęsknie za malowaniem paznokci z Rudą i nagrywaniem “teledysków”.
Tęsknie za Mariuszem i Mikołajem. Za wieczorami tanecznymi z Nimi.
Tęsknie za buziaczkami od mojej chrześnicy.
Tęsknie za spotkaniami z moim Duszpasterstwem.
Tęsknie za ploteczkami z Pauliną podczas przerwy w pracy.
Tęsknie za bitwą na śnieżki z Martą i Maćkiem.


Mija trzeci dzień mojej choroby i tęsknie.
Tęsknie za Mszą Święta.
Tęsknie za dziećmi w szkole.
Tęsknie za moimi dziewczynkami.

Po kilku dniach nieobecności wychodzę do szkoły, aby choć na chwilę zobaczyć moich łobuzów. Na boisku rozbrzmiewa głośne “Patrycja!!!”. Zaraz z każdej strony jak osy do pączka zlatują się dzieci. Po chwili jestem oblepiona kilkunastoma małymi, czarnymi łapkami.

Po dwóch dniach bez przyjmowania Pana Jezusa przychodzę na Mszę Świętą. Dziś Święto Odzyskania  niepodległości przez Zambię, więc Eucharystia jest z dziewczynkami. Ten czas lubię najbardziej. Z małego pray room’u rozchodzi się głośno rytm bębnów i śpiew dziewczynek. Chore gardło nie pozwala mi się śpiewać, ale kołyszę się radośnie w rytm muzyki wychwalając Boga za to, że dał m Eucharystie.



Od dziewczynek słyszę zatroskane “Jak się czujesz, tęskniłyśmy za Tobą”. Chwilę później podchodzi do mnie Joice i mówi “Patrycja, bądź już w piątek w szkole, ok??”
Tęsknota jest piękna. Uzmysławia co jest ważne, nadaje wartość spotkaniu.

Dziękuję kochani, że mam do kogo tęsknić!

poniedziałek, 21 października 2013

Misyjne figle..

Przyjechałam tutaj pusta, a nawet na minusie. To tak jakbym wlatywała do Zambii z kartkę z drukowanymi napisami na czerwono:
NIE PODZIĘKUJĄ CI!
NIE DOCENIĄ!
NIE POCHWALĄ CIĘ!
NIE MYŚL, ŻE BĘDĄ MILI..
Nie spodziewałam się zbyt wielu pozytywów. Wiedziałam, że będę ciężko pracować,a rzadko kiedy usłyszę “dziękuję”.
Nie miałam oczekiwań co do dziewczynek, wolontariuszy, Sióstr, czy współpracowników.
Jedyną co miałam to zaufanie do mojego Najemcy. Wiedziałam, że nie dostanę więcej niż dam radę udźwignąć. Wiedziałam, że nie zostanę sama, że On będzie mnie trzymał.

Pierwsze zajęcia prowadzone samodzielnie w szkole. Dzieci krzyczą, biegają, biją się, skaczą. Mówię, proszę, krzyczę- nic. Przechodzi mnie fala złości, frustracji i zwątpienia.
Całą sytuację ogląda Evaristo- mój klasowy ulubieniec. Jest największym łobuzem w klasie, ale teraz siedzi jako jeden z nielicznych na swoim miejscu. Chwilę wcześniej próbował ustawiać klasę. Nie wyszło Mu, więc nie robi większego zamieszania.
Na koniec przynosi mi laurkę z napisem : “My name is Evaristo, I love Patrycja”

Wstaję rano później niż powinnam. Jem szybkie śniadanie i wybiegam na Mszę. Przesypiam połowę. Dziś to jeden z tych cięższych dni, kiedy oczy opadają mimowolnie.
“Potrzebuję kawy” krzyczę w myślach. Nie mam możliwości iść do domu i zrobić jej sama.
Szybki telefon do Przemka- wolontariusza. Po 10 minutach piję pyszną kawę i zajadam się ciasteczkami (to nie jest tutaj standardem).

Dziewczynki przychodzą do mnie i pytają o słodycze. Dostają po cukierku, nie słyszę podziękowań. Kilka dni później jedząc ciasteczko dzielą je na pół i dają mi jedną część.

Zambijczycy próbują zedrzeć ze mnie pieniądze na każdym kroku. W busie udają, że nie zapłaciliśmy. Wywożą nas w nieznaną okolicę Lusaki, po czym nie oddają pieniędzy. Zawsze brakuje im jakiś drobnych kwacha, żeby wydać pełną resztę. Często podstawowym zwrotem nawet dorosłej osoby jest “give me”-daj mi.
Biały to bogaty człowiek, który zawsze ma coś, co może dać.
Churchil zabiera mnie i Agnieszkę na wycieczkę za Lusakę. Pływamy łódką i motorówką po rzece, oglądamy góry. Przy każdej nowej atrakcji patrzymy na siebie z Agą niepewnym wzrokiem zastanawiając się “co będzie, gdy dojdzie do zapłaty?”
Cherchil nie chce słyszeć o żadnych pieniądzach. Ja odzyskuję wiarę w Zambijczyka.

a tutaj radość części mojej wolontariackiej rodziny z zambijskiego spotkania;)
Każda z malutkich radości sprawia, że na mojej twarzy pojawia się ogromny uśmiech. Każda z malutkich radości przypomina mi, że jest Ktoś kto się o mnie troszczy.
Każda trudna sytuacja jest wynagradzana radością, na którą warto jest czekać.

niedziela, 13 października 2013

Superman

Świat wynajduje sobie bohaterów. Dla jednego bohaterem jest gwiazda, która wspięła się na szczyt kariery. Dla innego będzie to Jan Paweł II. Może być też polityk, celebryta, czy spiderman.

Powiem Ci o moich zambijskich bohaterach.
Bohaterką jest dla mnie Siostra Ryszarda. Mimo swojego wieku pracuje od rana do wieczora ciężej niż ja.
Bohaterką jest Memo która mimo, że ma AIDS uśmiecha się każdego dnia częściej niż ja.
Bohaterem jest Ksiądz Krzysztof. Po 20 latach na misji zawstydza mnie swoją miłością do Zambijczyków.
Bohaterką jest wychowawczyni w mojej klasie. Kiedy mi zbiera się na płacz z bezradności, bo dzieciaki leją się w klasie, ona uspokaja je, że żadne nie odzywa się słowem i mówi im o przebaczeniu.

Mam też głównego zambijskiego bohatera. Jest nim jednoroczny Joseph.
Kilka dni temu jego siostra Jane wsadziła Go do betonowego śmietnika. To miejsce, w którym pali się odpady. Paliły się i w tym momencie kiedy mały Joseph stanął w nim bosymi stópkami.

Na drugi dzień poszłam Go opatrzyć.
Stópki spalone do mięsa. Oczy same zamknęły się na moment.
Otwieram je, a mały Joseph leży na materacu przed swoim domem i trzyma nóżki, żebym mogła je opatrzyć. Nie płacze, choć minę ma przerażoną jakby patrzył na ducha.

-musi jechać do kliniki!- mówię matce,
-chcieliśmy z nim jechać, ale nie wyszło, może jutro się uda- odpowiada.

Zaciskam zęby i robię to co potrafię, aby mu pomóc. Odkażanie, maść na poparzenie i gaza. Małe nóżki tylko nieraz samowolnie unikają dotyku, ale zaraz wracają, abym mogła kontynuować.

Kolejny dzień. Do kliniki Josepha przynosi na plecach jego 9-letnia siostra Joice.
-była z nimi mama, lub tata w klinice? pytam
-nie, nie wiem czy ktoś z nim pojedzie.

Nie pojechał, do teraz. Rany małego Josepha goją się w ślimaczym tempie. Codziennie jest w klinice. Tylko raz popłynęło mu kilka łez.

Boli mnie? Jestem zmęczona? Nie chce mi się?
Niech i Tobie mały Joseph dodaje sił.


wtorek, 8 października 2013

Nieszczęśliwi szczęściarze

Białe dzieci mają komputery. Czarne dzieci mają rzekę, nad którą spędzają całe dnie.
Biały człowiek się spieszy. Czarny nie przejmuje się niczym.
Biały człowiek rozpacza gdy nie ma przez dzień dostępu do internetu. Czarny człowiek żyje bez prądu.
Biała kobieta chodzi na solarium, aby być bardziej brązowa. Czarna kobieta nakłada mąkę na twarz żeby się wybielić.
Biały człowiek ma zegarek za tysiące złotych. Czarny człowiek ma czas.
Białe dziecko ma drogie ubranka z Hana Montana i Monster High. Czarny chłopiec przychodzi do szkoły w różowej bluzeczce w kwiatki.
Biały człowiek choruje na nowotwór. Czarny człowiek choruje na AIDS.
Biała dziewczyna chce być ubrana wyjątkowo, inaczej niż wszyscy. Czarne kobiety szyją sobie stroje z jednego materiału, żeby wyglądać podobnie.
Biali płacą za wszystko podatki. Czarni otwierają interesy przed domem bez żadnych opłat.
Białe dziecko ma Quada. Czarne dziecko ma oponę od samochodu.
Biały człowiek całe życie pracuje bardzo ciężko. Czarny człowiek leży cały dzień.
Biali ludzie zabijają swoje nienarodzone dzieci. Czarna matka rodzi dziecko za dzieckiem.

Wszystko to uogólnione różnice.
Gdzie jest lepiej? Gdzie jest gorzej? Kto jest szczęśliwy? Kto ma więcej kompleksów? Kto ma lepsze życie?

Wszędzie jest źle i wszędzie jest dobrze. Wszędzie możesz być szczęśliwy i smutny.

Szczęśliwa jestem ja! Byłam szczęśliwa żyjąc w Polsce, jestem szczęśliwa w Afryce.
Wszystko zaczęło się od przyjaźni z Bogiem. To mój przepis na szczęście!

Jak jest z Tobą?

Życzę Ci spędzenia najszczęśliwszego życia!

czwartek, 3 października 2013

Pierwszy dzień w Afryce


W Lusace wylądowałam 10 sierpnia. Zastanawia Cię pewnie skąd dopiero teraz wpis o pierwszym dniu. Już wyjaśniam.

Dzień wolny-sobota rano. Od godziny 7:00 wraz z drugą wolontariuszką Agnieszką, czekam na Asię i “kierowce”.
Muwilla to chłopak, który jeździ jakby robił to od urodzenia, jednak nie ma żadnego dokumentu na potwierdzenie swoich umiejętności.
8:30 samochód podjeżdża- african time. Spodziewałyśmy się opóźnienia.

Po kilku minutach siedzimy w srebrnym osobowym samochodzie i jedziemy poza Lusakę. Jedziemy na farmę!

Kontrola na drodze. Uśmiechy muzungu-białych i puszczają nas bez problemu. Po kilkuset metrach na drodze wyrasta kolejny strażnik.
-Dokumenty poproszę
-nie mam, odpowiada kierowca,
-proszę za mną
270 kwacha kary. Nie mamy tyle! Chwila rozmowy i nasz “Kierowca” wsiada za kierownice. Ruszamy biedniejsze o 100 kwacha (60 złotych).

Farma jest własnością mamy Carol, o której pisałam wcześniej. Jest domem dla wielu chłopców ulicy.

Serce wioski>


Na początek wycieczka do centrum wioski. 200 metrów przez busz, potem kilometr po czerwonej piaszczystej drodze i jesteśmy!

-po lewej stronie Kościół komentuje Asia
“Gdzie?? Chyba jej się coś pomyliło!”-myślę.
Przed nami niewielki barak. Nie widać krzyża, napisu, czy czegokolwiek co mogłoby świadczyć, że to miejsce sakralne.Wchodzimy do środka. Zakurzony ołtarz, ławki porozwalane po całej długości. Na końcu krzyż do którego Pana Jezusa ktoś przykleił plastrem. Przy wejściu worki z ryżem i szimą.
Razem z dziećmi odmawiamy”Ojcze nasz” i “Zdrowaś Maryjo”.
Zaraz za kościołem szkoła. Niebieski budynek z powybijanymi oknami. Wygląda jak opuszczone gruzowisko. Każdy z chłopców szczyci się swoją klasą.

Ostatni ważny punkt wycieczki- sklepik! Wchodzimy do małego pomieszczenia dwa na trzy metry. Asortyment dość wybrakowany. Chcemy tylko ciasteczka. więc prosimy o 8 paczek dla nas i dla chłopców. Zaraz, zaraz 8 paczek to dużo, nie ma tyle. Dobieramy z innych rodzajów.
Centrum wioski zaliczone! Zasłodzeni herbatnikowo- truskawkowym smakiem wracamy do domu.

Busz

-Sam, idziemy do buszu? Upolujecie dla mnie szczura na kolacje?
-Patrycja, szczury zniknęły z buszu. Nie znajdujemy ostatnio żadnych.
-jak to nie ma szczurów w buszu?
-no, nie ma!

Ruszamy więc na spacer. W buszu wszystko wygląda tak samo. Popalona ziemia, drzewa, krzaki. Chłopcy znają każde z nich. Dokładnie wiedzą, gdzie aktualnie się znajdujemy.
“Za chwilę po lewej stronie będą drzewa z mango, a po prawej kopiec szczurów” informuje jeden.

Po godzinie marszu wyrasta przed nami gospodarstwo. Domek jednorodzinny, kurnik, ptasznik i dziwne różnego rodzaju składziki, które można kojarzyć jedynie z Afryką.
Podchodzi do nas młoda kobieta. Witam ją afrykańskim pozdrowieniem. Z niej wylewa się potok słów w Nyanja(lokalnym języku). Tłumaczę, że pozdrowienie to wszystko co z nam w jej języku. Nie szkodzi. Kontynuuje niezrozumiałe dla mnie opowieści, a ja jedynie przytakuję. Koło domku mąż wyleguje się na krześle. Podejrzewam, że już którąś godzinę. Każdy pozdrawia nas uśmiechając się.

Kilka pamiątkowych zdjęć i wracamy do domu.

Pożegnanie

Na farmie słońce zanurza się za horyzont. Każdego dnia zachód słońca w Afryce mnie zachwyca, ale ten na farmie jest wyjątkowy. Wielka pomarańczowa kula zmęczona całodniową pracą chowa się, żeby odpocząć.

Jesteśmy tu, żeby pożegnać Asię, która spędza ostatni tydzień w Afryce. Czas na kluczowy punkt dnia. Bębny rozbrzmiewają na całej placówce. Zaczyna się show. Chłopcy ustawieni w jednej linii tańczą do wystukiwanych bitów. W taniec wplatają scenki. My kołyszemy się w rytm melodii.

Ostatnie uściski. Trzeba jechać.

Po prawie dwóch miesiącach w Lusace (stoicy Zambii) spędzam jeden dzień w prawdziwej Afryce.
Uwielbiam ją w każdym wydaniu!