Misje-moje marzenie od młodych lat. Każda gazetka z czarnymi dziećmi była moja. Nigdy też nie przespałam kazania Księdza misjonarza, w przeciwieństwie do innych.
We wrześniu zeszłego roku trafiłam do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie. Początkowe miesiące moich przygotowań były jednymi z najgorszych w mojej relacji z Panem Bogiem. Kłóciłam się z Nim nieustannie.
W SOM-ie powtarzali “Jedziesz na misje- po pierwsze masz głosić Jezusa”. Ja z bojowym nastawieniem pytałam Go “ Czy Ty w ogóle istniejesz?” Jak miałam Go głosić, skoro się zastanawiałam, czy On jest?
Po każdej sobocie na spotkaniu czułam jakby ktoś wyssał ze mnie całe życie. Słuchałam prezentacji byłych wolontariuszy, którzy mówili o trudnościach misyjnych i pytałam samej siebie: “Po co ci to?! Po co się męczyć rok czasu? Lepiej znajdź sobie męża i zajmij się układaniem swojego życia!” Rozum mówił, że wyjeżdżać mi się nie chcę, ale nie potrafiłam zrezygnować.
Tak mijały miesiące. Dałam Panu Bogu czas do stycznia. “Wybieraj, albo dasz mi do tego czasu pewność, że to ta droga, albo nigdzie nie jadę!”-powiedziałam.
Po styczniowej sobocie w SOM-ie fruwałam. Byłam przekonana, że to jest czas na wyjazd. Dopiero po kilku dniach po spotkaniu przypomniałam sobie o mojej umowie z Tatą.
Przeżyłam cudowny rok przygotowań. Teraz spędzam najpiękniejszy czas w moim życiu w Zambii.
Mój “wiarowy kryzys” był bardzo potrzebny. Dzięki niemu pozbyłam się wszystkich emocji związanych z wyjazdem. Wszystko uzależniłam od Góry. Bóg szlifował mnie, żebym była gotowa na misje. Dzięki temu wiem dla Kogo tutaj pracuje i mimo małych czy większych kryzysów nie przestaje kochać.
Bez Niego moja misja nie byłaby taka sama. Nie umiałabym wstawać po 5 i uśmiechać się do wschodzącego słońca. Potem iść do szkoły i normalnie rozmawiać z nauczycielem, który mimo, że ma żonę i dzieci obiecał, że da za mnie 200 zwierząt. Następnie zajmować się z czułością dziećmi, które przed chwilą doprowadzały mnie do szału na zajęciach, a teraz przychodzą udając ból głowy. Nie potrafiłabym dostrzec dobrych stron Siostry, która nie mówi “dziękuję”. Nie dałabym rady tłumaczyć po raz setny dzieciakom, że nie jestem od rozdawania słodyczy i mam im coś ważniejszego do zaoferowania. Nie umiałabym cierpliwie tłumaczyć nauczycielowi, że bicie uczniów nie jest żadnym rozwiązaniem. Bez Boga już dawno zrobiłabym aferę w jakimś sklepie, czy busie, bo kolejny raz chcieli mnie oszukać.
Bez Boga misja stałaby się dla mnie tylko spełnianiem obowiązków ze skwaszoną miną.
Miłość daje mi miłość do dawania miłości pomimo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz